świetlik
seria luźno powiązanych ze sobą opowiadań
środa, 13 lutego 2013
zastój
Nowa praca, nowy semestr, szukanie mieszkania, brak czasu i inne rzeczy, które są powszechnie uznawane za dobre usprawiedliwienia. Dalsze części Wędrującego Znicza pojawią się, kiedy już wszystko ogarnę, albo przynajmniej mniej więcej ogarnę, bo póki co chcę tylko spać albo pić. Najlepiej wymiennie przez jakiś tydzień. Do zobaczenia więc za jakiś (mam nadzieję, że nie zbyt długi) czas :)
czwartek, 17 stycznia 2013
Wędrujący Znicz - część 3
2. Baśka
Lubiła swoja pracę, dzięki niej
mogła oderwać się od rzeczywistości, nie myśleć o problemach, odciąć się od
emocji, od uczuć i skupić się na tym co kochała. Muzeum było jej pasją, dzięki
której mogła zatracić się w świecie wyobraźni innych ludzi. Uwielbiała
spacerować pustymi korytarzami pośród obrazów i rzeźb, dopisywać sobie historie
ich twórców. Zastanawiała się co czuli kiedy tworzyli te wszystkie dzieła, co
nimi kierowało i w jakim stanie emocjonalnym znajdowali się artyści, o których
świat wiedział tak naprawdę bardzo mało. Za każdym razem, kiedy patrzyła na wybrane
dzieło, w jej głowie powstawała inna wersja historii. Żyła ich życiem i
umierała razem z nimi, żeby następnego dnia narodzić się znów na nowo.
Ostatniej nocy, kiedy wyszła z
domu, przyszła prostu tutaj, do jedynego miejsca, w którym mogła się wyciszyć i
odnaleźć tak upragniony spokój. Całą noc na nowo odkrywała głębię sztuki, którą
podziwiała już tysiące razy, a która ciągle ją zaskakiwała. W przeciwieństwie
do odejścia jej męża, czego spodziewała się już od dawna. Wiedziała, że ma
kochankę. Niejednokrotnie widziała w jego oczach kłamstwo, kiedy po raz kolejny
starał się jej wmówić, że szef kazał mu zostać po godzinach. Pracował w
cukierni, na litość boską, po co miałby zostawać dłużej w pracy? Wiedziała, że
nie lukrował babeczek do północy. Nie było jej jednak smutno, cieszyła się, że
w końcu znalazł w sobie trochę przyzwoitości i powiedział jej wprost co się
dzieje. Poprzedniej nocy wybuchła złością, bo tak się robi. Nie mogła dać mu
tej satysfakcji, nie mogła po prostu powiedzieć, że to rozumie, że nie ma się
co oszukiwać i męczyć ze sobą, skoro oboje wiedzą, że ten związek nie ma
przyszłości. Zamiast tego zwyzywała go i wyszła. Nad ranem wynajęła pokój w
pobliskim hotelu gdzie umyła się, zjadła śniadanie po czym wróciła do muzeum.
Wiedziała, że Marek będzie w domu tego dnia, nie chciała się z nim widzieć.
Postanowiła zachować resztę godności i uniknąć kolejnej bezsensownej kłótni.
Czuła się dobrze, wiedziała, że teraz wszystko się ułoży, jej stan psychiczny w
końcu się unormuje i wyjdzie na prostą. Cieszyła się, że zaoszczędzi pieniądze,
które chciała przeznaczyć na terapię.
Po drodze do pracy kupiła sobie
kawę i pączka, postanowiła porzucić dietę, w końcu ma do tego prawo, przez
najbliższy czas nie ma dla kogo wyglądać pięknie i szczupło. Raz na jakiś czas
można się trochę roztyć i pozwolić endorfinom zrobić swoje.
- Dzień dobry, pani Basiu –
usłyszała głos swojej asystentki gdy tylko przekroczyła próg gabinetu. – Miała
pani gościa, ale kiedy dowiedział się, że jeszcze pani nie ma, po prostu wyszedł.
- Kto to był? – zapytała,
chociaż bardziej zastanawiało ją czemu ktoś miałby przychodzić do jej gabinetu
przed siódmą rano.
- Nie przedstawił się. Nie
powiedział też o co chodzi, widocznie chciał mówić bezpośrednio z panią.
- Dziwne. Jak wyglądał?
- Och, był bardzo
charakterystyczny. Szczerze mówiąc wyglądał jak włóczęga. Ale to dziwne, bo
potrafił się wysłowić i sprawiał wrażenie dobrze wykształconego.
- Dobrze, nie ważne, jeśli się
jeszcze zjawi, to daj mi znać. Będę u siebie.
Zamknęła za
sobą drzwi do gabinetu i westchnęła. Podeszła do biurka i wtedy zauważyła, że
na krześle coś leży.
- Magda, czy ktoś wchodził do
mojego gabinetu, kiedy mnie nie było?
- Nie – krzyknęła jej asystentka
zza zamkniętych drzwi. – A przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Wiem, że pani
tego nie lubi, nikogo bym tam nie wpuściła.
Basia podniosła z krzesła małą
świeczkę. Dziwne, pomyślała, nie przypominam sobie, żebym to tutaj przynosiła.
Zdmuchnęła płomyk i odstawiła ja na półkę. Dzień zapowiadał się spokojnie. Nie miała
dużo pracy, żadnych zaległości, wszystkie powierzone jej obowiązki zawsze
wypełniała przed terminem. Niektórzy twierdzili, że jest pracoholiczką. Nie
sprzeciwiała się temu. Nie było sensu w tłumaczeniu ludziom, że nie traktuje
swojej pracy jak obowiązku. Kiedyś próbowała, ale po kolejnym spojrzeniu
sugerującym, że powinna być niezadowolona ze swojej pracy jak normalny
człowiek, zrezygnowała z wyjaśnień. Teraz gdy ktoś ją pytał o pracę mówiła po
prostu, że praca, jak praca i szybko zmieniała temat.
Usiadła za biurkiem i powoli
sączyła kawę przeglądając dokumenty zakupu ostatnich obrazów. Obiecała sobie,
że postara się nie myśleć o Marku ani o tym, co stało się ostatniego wieczora.
Jutro pójdzie do domu i zabierze swoje rzeczy, a później zadzwoni do adwokata i
ustali szczegóły rozwodu. Kto by pomyślał, że będę rozwódką. Gdyby moja matka
się o tym dowiedziała nie dałaby mi spokoju do końca życia. Westchnęła, wzięła
duży łyk kawy. W końcu będę musiała jej powiedzieć, przecież nagle nie
przestanie dopytywać się o to, kiedy zostanie babcią. Zdziwi się. Pod tym
względem zazdrościła Markowi. Jego rodzice nie żyli, nie miał praktycznie
żadnych krewnych, przed którymi musiałby się tłumaczyć z tego, co się stało.
„To, co się stało”. To tak niewinnie brzmi. Muszę w końcu przestać być taka
miła, wiem, że gdzieś w środku drzemie we mnie wredna suka, która tylko czeka,
aż wypuszczę ją na wolność. Przecież to była jego wina. To wszystko jego wina.
„To, co się stało” stało się tylko i wyłącznie przez niego. Wzięła łyk kawy.
Gorąca. Ponoć picie tak gorącej kawy, w ogóle napojów o tak wysokiej
temperaturze może być przyczyną bezpłodności. Gdzieś to usłyszała i teraz w
duchu cieszyła się, ze nie miała z nim dzieci. Dzieci wszystko utrudniają.
Dzieci to komplikacje, stres, więcej papierkowej roboty. Rozwód bez dzieci to
pestka. Adwokat, garsonka, sąd, zeznania, czas, wino. Dużo wina. Prawie tak
dużo wina jak czasu. Gdyby tylko sprzedawali ciekły czas w pięciolitrowych
butelkach. Gdzieś pośród tych dziwnych stron Internetu wyczytała kiedyś, że we
Francji ktoś hoduje chmury, może czas też wyrośnie na drzewach. Myśląc o
chmurach jej umysł przeskoczył automatycznie do wspomnień o tym jak kochali się
przy dźwiękach Cloud Cult. Kochał ten zespół. Kochał wiele rzeczy mocniej niż
ją. Po co jej taki facet? Nie chce już dawać i nie otrzymywać niż w zamian. W
tym momencie spoliczkowała się mentalnie, przypomniała sobie bowiem, że miała o
nim nie myśleć. Wszystko to przeszło jej przez głowę zanim zdążyła połknąć ten
łyk wrzątku. Ma za dużo na głowie, za dużo rzeczy do zrobienia, żeby myśleć o
nim. Za dużo Ważnych Rzeczy, Które Muszą Być Zrobione, Najlepiej Już Na
Wczoraj. Wstała i wyszła z pokoju kierując się do archiwum. Ważne Sprawy nie
mogą czekać.
Szerokie schody prowadziły ją w
dół, zewsząd otaczały ją duchy peerelu, ze ścian zwisały obdrapane lamperie w
kolorze biegunki, a zapach unoszący się w powietrzu sugerował, że ten kolor
może nie być przypadkowy. Przechodziła tędy kilka razy dziennie od prawie
siedmiu lat, znała to miejsce i lubiła je pomimo walorów estetycznych.
Przyzwyczaiła się do tego zapachu, do brudnych ścian i popękanych płytek
podłogowych, traktowała je jak swój drugi dom. A właściwie trafniejszym byłoby
powiedzieć, że był to jej „pierwszy” dom, z którego wracała do tego drugiego,
mniej śmierdzącego, ale też mniej, w jej odczuciu, domowego. Gdyby mogła,
zamieszkałaby w tych korytarzach, zrobiłaby sobie łóżko z tektury gdzieś w
podziemiach muzeum i byłaby szczęśliwą sąsiadką zapomnianych, rozpadających się
eksponatów, które już nikogo nie interesowały. Przykryłaby się białym płótnem,
przysypała garścią kurzu i stałaby się jednym z nich. „Jak dorosnę zostanę
zapomnianym dziełem sztuki i będę patrzeć z pogardą na tych, którzy mnie nie
rozumieją.”
Nie musiała iść do archiwum,
mogła po prostu zadzwonić do pracującego tam człowieka i poprosić o dokumenty,
których potrzebowała, tak, jak każdy inny pracownik „z góry”. Ale nie robiła
tego prawie nigdy. Wysługiwała się innymi tylko wtedy, kiedy absolutnie nie
miała już czasu, bo Ważne Sprawy nie mogły czekać w nieskończoność. Teraz szła
po schodach zastanawiając się kiedy migocząca żarówka zgaśnie i znów jej jedyną
latarką będzie telefon. Światło zgasło.
- Oczywiście – powiedziała w
ciemność. Jednak zanim wyjęła komórkę, która miała oświetlić jej drogę,
potknęła się i z hukiem spadła z trzech pozostałych stopni. – Jasna cholera –
krzyknęła lądując ciężko na mozaice z popękanych płytek. Kiedy podniosła głowę
i rozejrzała się po ciemności, odkryła, że mrok nie jest tak ciemny, jak być powinien.
Kilkadziesiąt centymetrów przed sobą Basia zobaczyła płomyk. Ta sama mała
świeczka, którą wcześniej znalazła w swoim gabinecie stała teraz przed nią i
mrugała do niej słabym światłem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)