piątek, 20 stycznia 2012

opowiadanie piąte

Zagraj to jeszcze raz


Nie mam wielu przyjaciół. Nie jestem duszą towarzystwa, nie chodzę po dyskotekach ani barach. Wolę spędzać czas w mieszkaniu z tymi, których darzę szacunkiem i zaufaniem, z tymi, których nie muszę poznawać, a jednocześnie ciągle poznaję na nowo. Takich osób nie ma dużo. Ale tutaj przecież nie chodzi o ilość, tylko o jakość, a w tym względzie przebijają każdą liczbę. Nie mamy przed sobą praktycznie żadnych tajemnic, kocham tych ludzi i wiem, że są w stanie dużo dla mnie zrobić. Odkąd poznałam Ernesta ciągle mam problem z tym, że nie mogę im o nim powiedzieć. Nie chodzi o to, że by mi nie uwierzyli, bo wiem, że tak by się nie stało. Chodzi o to, że po prostu nie mogę, bo obiecałam Aniołowi, że jego obecność w moim życiu będzie naszą tajemnicą. Podobno może mieć spore problemy, gdyby ktoś inny dowiedział się o jego istnieniu. Męczyłam się więc z tą myślą już długi, długi czas i tak naprawdę nic nie mogłam z tym zrobić.
                - Co by się stało, gdybym komuś o tobie powiedziała? – zapytałam go kiedyś.
                - Nikt by ci nie uwierzył, maleńka – odpowiedział usiłując zrobić jakąś pokraczną akrobatyczną figurę na trzepaku, na którym wtedy siedzieliśmy.
                - Nie o to pytam. Są ludzie, którzy by uwierzyli. Ale co by się stało, gdyby uwierzyli? – Ernest usiadł na drążku i próbował uspokoić oddech. Spojrzał na mnie w zamyśleniu.
                - Gdyby uwierzyli… – zaczął mówić powoli – Nie, umówiliśmy się, że nikomu nie powiesz. Bez względu na to, co by się stało. Skończ z tym gdybaniem – Anioł wyraźnie się zirytował moim pytaniem. Znów podniósł się i zaczął fikać koziołki na metalowej rurce. Czułam się, jakby próbowała wyciągnąć sekret od przyjaciela. Było mi głupio, ale musiałam wiedzieć, za długo ta myśl chodziła mi po głowie i nie dawała spokoju.
                - Przecież ja wiem i nic złego się nie stało…
                - Nic złego… - Ernest zatrzymał się wpół przewrotu i wisiał teraz do dołu głową. – Nic złego się nie stało?! – krzyknął, a ja ze zdziwienia nieomal spadłam z trzepaka.
                - A stało się? – zapytałam niepewnie. Ernest zeskoczył na ziemię i stanął naprzeciwko mnie.
                - Oczywiście, że się stało! Nie pamiętasz już jak Organ Wykonawczy prawie wyssał ze mnie życie? Jasne, to wszystko moja wina, jestem tego świadomy, nie masz z tym nic wspólnego. Nie powinienem na ciebie krzyczeć, wybacz – Anioł uspokoił się momentalnie i wrócił do akrobacji.
                - Czyli jeśli powiedziałabym komuś, że istniejesz, to Organ by wrócił i znów chciał cię… no wiesz?
                - Nie, gdybyś komuś powiedziała i nie uwierzyłby ci to, tym razem, Trybunał wezwaliby mnie przed siebie automatycznie i nie pytaliby już o nic. Po prostu by mnie „no wiesz”. Więc sama widzisz, że jednak wolałbym, żeby moja obecność tutaj pozostała tajemnicą.
                - Czyli mówisz, że jeśli powiedziałabym komuś i uwierzyłby mi, to wtedy wszystko byłoby w porządku i nic by ci się nie stało?
Ernest westchnął i ewidentnie zmęczony już tą rozmową usiadł obok mnie.
                - Teoretycznie – powiedział niechętnie. – Tylko teoretycznie, gdyby ktoś ci uwierzył, to Trybunał nie mieliby nic do gadania. Takie są zasady. Ale ten ktoś musiałby ci uwierzyć od razu. Bez pytań typu „naprawdę?” albo „poważnie?”, „serio?” a już „nie wierze!” odpada całkowicie. Zauważ też, że ludzie nie uwierzą w coś do końca, póki tego nie zobaczą, a widzisz mnie tylko ty. Dlaczego mnie wypytujesz? Przecież już o tym rozmawialiśmy, wiesz co o tym myślę.
                Przez dłuższą chwile milczałam, zastanawiałam się co powiedzieć, jednak Ernest mnie wyręczył.
                - Kiedyś i tak to zrobisz. Kiedyś powiesz komuś, że istnieję. Będziesz się wahała do ostatniej chwili, ale w końcu zdecydujesz, że to jest ta jedyna osoba, której możesz zaufać całkowicie, która cię nie zawiedzie i uwierzy ci, bo będzie wiedziała, że może. I kiedy spotkasz tę osobę będziesz wiedziała, że ma w sobie to coś, co przenika w ciebie, co cię przyciąga i fascynuje. Wtedy będziesz gotowa. Wtedy będę bezpieczny. Ale pamiętaj, że musisz być ostrożna.

=========================================

                Pociągi mają w sobie cos magicznego. No bo jak inaczej wyjaśnić to, że tak bardzo lubię nimi podróżować mimo tego, co sobą reprezentują? Brzydkie, obdrapane wagony, zimą śnieg na korytarzu, latem w przedziale można się udusić, charakterystyczny zapach nie odstępuje cię na krok na długo po opuszczeniu pociągu, a kobieta siedząca naprzeciwko ciebie znowu zdjęła buty i oparła spocone stopy sześć centymetrów od miejsca, na którym siedzisz. Mimo to uwielbiam siedzieć w przedziale i gapić się przez okno na identyczne pola, bliźniacze lasy i łąki, spokrewnione miasteczka i miasta. Lubię stukot, tak rytmiczny, że prawie hipnotyzujący. Lubię konduktora, który automatycznie powtarza swoja kwestię, odgrywa codziennie to samo przedstawienie, jak znudzony aktor w marnym przedstawieniu. Lubię podsłuchiwać współpasażerów, poznawać ich historie, składać je w całość ze strzępków rozmów, dopisywać sobie moje własne początki i zakończenia. Lubię zastanawiać się czy oni też tworzą sobie moją historię. Ciekawe kim jestem w tych wersjach mojej biografii.
                Jechałam na koncert, sama, bo tak wyszło. Tak się mówi, „tak wyszło”, nazywając rzeczy po imieniu można powiedzieć, że zostałam wystawiona przez moich tak zwanych przyjaciół. We troje mieliśmy wybrać się na koncert życia, jedyna taka okazja. Wszyscy byli zdeterminowani, chętni i gotowi kiedy nagle okazało się, że… jednak nie są. Nie chce mi się, nie mam czasu, nie mam pieniędzy, nie mam nastroju. Namowy nic nie dały, stwierdziłam więc, że nie zniżę się do ich poziomu i na koncert pojadę sama, przecież nie raz już to robiłam. Jak postanowiłam, tak też zrobiłam. Główne dlatego, że miałam już zakupiony bilet, a 120 złotych piechota nie chodzi… Niemniej jednak cieszyłam się, że zdecydowałam się jechać. W pociągu czułam się dobrze mimo, że śnieg skrzypiał mi pod nogami kiedy szłam korytarzem, a na zamarzniętym oknie w przedziale można było tworzyć lodowe płaskorzeźby. Opatulona w płaszcz i owinięta szalikiem siedziałam skulona pod ścianą i patrzyłam przez, wydrapaną na oszronionym oknie szparę na biały świat po drugiej stronie. Drzwi do przedziału otworzyły się niechętnie i wraz z zimnym powietrzem do środka wpadł chłopak.
                - Dz-dzień d-d-d-obry – wyszczekał zębami niebywale się przy tym telepiąc. – Cz-czy to m-miejsce j-jest w-w-woln-ne? – zapytał trzęsąc się w kierunku fotela obok mnie.
                - Tak, bardzo proszę – odpowiedziałam powstrzymując śmiech. Może to okrutne, ale mój nowy towarzysz wyglądał naprawdę zabawnie kiedy próbował przejść od drzwi do fotela potykając się przy tym o własne przemarznięte nogi. Przesunęłam się bliżej ściany i z powrotem wlepiłam nos w okno. Chłopak usiadł obok i pocierając ręce z niecierpliwością czekał aż jego organizm odzyska odpowiednia temperaturę. Minęło dobre pół godziny zanim rozluźnił mięśnie i siedział teraz spokojnie czytając stare wydanie WPROST, usiłując, wciąż skostniałymi palcami, przewrócić stronę.
                - Cholera – wymruczał i gdy zorientował się, że powiedział to na głos nagle poczerwienia i wbił nos jeszcze głębiej w gazetę. Od czasu do czasu podnosił głowę i czułam na sobie jego wzrok. Nagle odwróciłam się i zmusiłam go do kontaktu wzrokowego. Uśmiechnęłam się. Mój nowy nie-znajomy, nie wiedząc co zrobić z oczami, skupił je znów na tekście, jednak po chwili znów poczułam, że na mnie patrzy.
                - Przepraszam – zaczął ku mojemu zdziwieniu. – Przepraszam, ale ja panią skądś znam.
Uśmiechnęłam się tylko, najstarszy tekst na świecie, co to ma być, podryw na suchara?
                - Nie, nie – powiedział szybko, jakby czytając z mojego wyrazu twarzy. – Ja naprawdę skądś panią kojarzę – nagle jego twarz pojaśniała, a oczy zrobiły się większe. – Basia? – zaskoczył mnie. Skoro znał moje imię, to może faktycznie już się spotkaliśmy. Ale dlaczego w ogolę go nie kojarzę?
                - Tak, czy my się znamy?
                - Ha! – krzyknął, a ja aż podskoczyłam ze zdziwienia. – Tak myślałem, że to ty. Piotrek, chodziliśmy razem do pierwszej klasy! Później przeprowadziłem się z rodzicami na drugi koniec kraju. – nie, nie, to nie może być prawda. Ten Piotrek? Ten, którego gnębiłam przez całą pierwszą klasę szkoły podstawowej? Ten sam, który nosił wielkie okulary i miał piegi na całej twarzy? Otworzyłam oczy jeszcze szerzej, kiedy przyjrzałam się mężczyźnie, który siedział obok mnie.
                - Piotrek? Tak, pamiętam cię. Ale… Zmieniłeś się  nie do poznania!
                - Cóż, ty też wyrosłaś, nie da się ukryć.
                - Niesamowite, że mnie rozpoznałeś po tylu latach.
                - Niektórych ludzi się nie zapomina – powiedział powoli i mrugnął do mnie. Było mi wstyd.
                - Słuchaj, jeśli chodzi o to, jak zachowywałam się wtedy…
                - Daj spokój, Basia, to było sto lat temu, już nie pamiętam – uśmiechnął się. Odwzajemniłam uśmiech. – Dokąd jedziesz w taką potworną pogodę?
                - Na koncert. Niestety moi znajomi wykruszyli się w ostatniej chwili, więc jadę sama.
                - Nie żartuj, ja też jadę na koncert. Może jeszcze mi powiesz, że jedziesz na koncert Iggiego Popa?
                - Dokładnie tak! Kto by się spodziewał, że jednak będę miała z kim pójść. Jaki ten świat jest mały.
                - Prawda? Może chcesz ciastko? Domowej roboty.
                - Pieczesz?
Uśmiech.


                Kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce było już ciemno. Przed wejściem czekała na nas gigantyczna kolejka entuzjastów punk rocka. Rzesza chłopaków w czarnych skórach i dziewczyn w spodniach w szkocką kratę odznaczała się tle białego śniegu oświetlanego wielkim halogenem. Do koncertu zostały jeszcze dwie godziny i pewnie większość czekających ciągle miała nadzieję na zdobycie biletu. W duchu cieszyłam się jak dziecko, że załatwiłam tę sprawę wcześniej i nie musiałam teraz panikować czy przypadkiem nie przejechałam całej Polski na darmo. Cieszyłam się też, że spotkałam Piotrka. Nie chodzi o to, że nie bawiłabym się dobrze sama, po prostu z kimś jest zawsze weselej. No i później można powspominać. Nie mogłam przestać gapić się na niego. Czy to jest naprawdę ten sam mały, piegowaty chłopak z podstawówki? Jak to możliwe, że tak wyprzystojniał? Nie twierdzę, że ja mogłam startować na miss świata, ale on naprawdę przeistoczył się z poczwarki w pięknego motyla. Był jak brzydkie kaczątko.
                - Czym się teraz zajmujesz? – zapytałam.
                - Trzy lata temu otworzyłem małą księgarnię, która pochłania teraz cały mój czas i energię. Ale nareszcie zaczęła przynosić jakiekolwiek zyski, więc cieszę się, że jednak tak szybko nie zbankrutuję – uśmiechnął się. Właściwie, to uśmiechał się cały czas, chociaż powód tego uśmiechu był mi całkowicie nieznany. Wahałam się pomiędzy „jest szczęśliwym człowiekiem”, a „jest niezrównoważony psychicznie”. W sumie jedno nie wyklucza drugiego. Od razu jednak spoliczkowałam się mentalnie. Zawsze denerwowało mnie to, że kiedy ktoś jest smutny, to ludzie to ignorują, przechodzą obok, nie widza w tym nic dziwnego, natomiast, kiedy ktoś idzie ulicą i uśmiecha się szeroko wtedy spotyka się ze spojrzeniami mówiącymi „jakiś wariat” lub pytaniami „czy wszystko w porządku?”. Najwidoczniej Piotrek miał powód do uśmiechu, a to zasługuje tylko na gratulacje.
                - Księgarnię? – zapytałam z lekkim niedowierzaniem. – Od jakiegoś czasu myślę o tym, żeby założyć księgarnię, to niesamowite, jaki zbieg okoliczności – to było naprawdę dziwne. Przypuszczam, że pomyślał, że kłamię, bo chce zrobić na nim wrażenie, ale myśl o własnej księgarni chodziła za mną już od kilku lat.
                - Tu nie ma o czym myśleć, trzeba działać. A ty co robisz poza jeżdżeniem na koncerty?
                Biegam z moim aniołem stróżem po wyimaginowanych miejscach, rozmawiam z królikami i ratuje postacie z powieści przed zagładą. Mój wybuch śmiechu nie umknął uwadze Piotrka.
                - Rozumiem, że musisz mieć niezwykle barwne życie – powiedział pytająco.
                - Nie, nie, przypomniało mi się coś zabawnego. Skończyłam ASP, bo nie wierzyłam mamie, kiedy mówiła, że nie znajdę po tym pracy. Okazało się, że miała rację. Ale nie narzekam, bo w gruncie rzeczy moją pracą jest jeżdżenie po koncertach. Piszę recenzje i felietony muzyczne.
                - Moja droga, masz pracę moich marzeń. Czyli jesteś tutaj służbowo?
                - Nie, Iggy jest moim prezentem noworocznym.


                Sala była wielka, kiedy w końcu udało nam się wejść do środka było tam już kilka tysięcy osób stłoczonych ramię w ramię, skóra w skórę, trampek w trampek. Daleko od nas, po scenie biegali techniczni ustawiając sprzęt i dopinając wszystko na ostatni guzik. Migały kolorowe światła, w powietrzy unosił się dym. Atmosfera była idealna, koncert zapowiadał się świetnie.
                - Chcesz piwo?! – usłyszałam Piotrka próbującego przekrzyczeć kilka tysięcy osób.
                - Jasne, dzięki!
                - Nie ruszaj się stąd, bo już cię nie znajdę! Zaraz wracam! – kiwnęłam głową na potwierdzenie.
                Piotrek wrócił po dziecięciu minutach niosąc dwa plastikowe kubki z piwem. Połowa jednego znajdowała się na jego bluzie. Podał mi ten pełny i uśmiechnął się porozumiewawczo.
                - W takim tłumie to nieuniknione! Ale to nic, później wycisnę je z powrotem do kubka! – mrugnął do mnie i oboje się śmialiśmy. W takich warunkach ciężko było rozmawiać, więc staliśmy tylko i obserwowaliśmy co dzieje się na scenie. Koncert powinien zacząć się już dobrą godzinę temu, ale to nic nowego, nikt nigdy nie zaczyna punktualnie. Taki przywilej gwiazdy rocka. Drugie piwo szumiało mi w głowie, czułam się dobrze, zaraz posłucham i zobaczę Iggiego Popa, obok mnie stoi przystojny facet, Ernesta nie ma nigdzie w pobliżu, więc byłam prawie pewna, że to nie jest sen, ani nic z tych rzeczy. Opóźnienie się przeciągało.
                W trakcie trzeciego piwa, z półtoragodzinnym poślizgiem, światła zgasły. Na scenie pojawił się jedynie zielony reflektor oświetlający drogę Iggiego do mikrofonu. Uszy kilku tysięcy fanów dostały to, na to tak długo czekały, pierwszy utwór rozgrzał widownię, krzyki muzyka wdzierały się przez uszy do mózgu, pulsowały w żołądku i wgniatały w rozedrgane ściany. Właśnie tego było mi trzeba. Popatrzyłam na Piotrka. Na twarzy miał wielkiego banana, a skóra na ramionach pokryła się gęsią skórką.
                - Spróbujmy podejść bliżej! – wykrzyczał mi do ucha. Kiwnęłam głową. Złapał mnie za rękę i zaczęliśmy przedzierać się w kierunku sceny, a nie było to łatwe. Piotrek mocno ściskał moją dłoń, jakby bal się, że się zgubię, co chwilę odwracał się sprawdzić czy za nim idę. Po chwili staliśmy już tylko kilka metrów od barierki dzielącej publiczność z Iggim, który biegał po scenie i skakał jak nastolatek, który przedawkował cukier. Cała sala była po brzegi wypełniona energią, która wychodziła od muzyka, zarażał nią. Kiedy podeszliśmy już najbliżej jak się dało Iggy nagle stanął w miejscu z mikrofonem w ręce i patrzył prosto na mnie. To było dziwne, ale nikt poza mną zdawał się tego nie zauważyć, ludzie bawili się tak, jak dotychczas. Iggy podniósł mikrofon.
                - Właź na scenę! – niemożliwe, na pewno się przesłyszałam, nie powiedział tego po polsku, a już na pewno nie powiedział tego do mnie. – Właź na scenę, Baśka! – słucham? Dlaczego nikt nie reaguje na to, co się dzieje, czy ci ludzie są głusi? Albo ślepi? Spojrzałam zdziwiona na Piotrka, który skakał obok mnie jakby nie zdając sobie sprawy co się właśnie stało. Chociaż w gruncie rzeczy ja sama nie miałam pojęcia co się właśnie stało. Spojrzałam na Iggiego. – No właź, powiedziałem! – krzyknął i nagle ktoś podniósł mnie do góry, dziesiątki rąk niosły mnie do przodu, ku scenie, płynęłam po nich nie mogąc się ruszyć, jakbym była sparaliżowana. Po kilku sekundach wylądowałam na scenie, u stóp artysty.
                - ŁUUUUUUUUUU!!! – usłyszałam z publiki kiedy podniosłam się z podłogi. Stałam obok Iggiego Popa i jedyne o czym mogłam myśleć to jak szybko ochrona się na mnie rzuci. Ale nic takiego się nie stało. Po chwili zorientowałam się, że ludzie nie krzyczeli na mój widok, lecz na widok Iggiego próbującego uwieść stojak na mikrofon.
                - Hej, piękna! – usłyszałam bliski krzyk. Odwróciłam się przestraszona. Oczywiście! Mogłam się tego spodziewać.
                - Ernest! Co się dzieje? – anioł siedział na wielkim głośniku, a jego zielony płaszcz drgał pod wpływem uderzeń fal dźwiękowych. Musiałam się bardzo starać, żeby z nim porozmawiać. – W co ty mnie znowu wpakowałeś?! – Ernest zaśmiał się, tak to przynajmniej wyglądało, kiedy odrzucił głowę do tyłu i otworzył usta.
                - Nie podoba ci się? – zapytał.
Stoję na scenie, dwa metry od legendy punk rocka, widzę tysiące ludzi skaczących w jednym rytmie, żyjących muzyką i dla muzyki. Jak mogłoby mi się to nie podobać? Nie śmiałam nawet śnic o takiej sytuacji.
                - Nie o to chodzi! – powiedziałam i od razu zdałam sobie sprawę z tego, że tak naprawdę to nie wiem o co chodzi. Przecież wszystko jest idealnie! – Po prostu… no wiesz! – śmiech. – Czy ja jestem niewidzialna?!
                - Trochę! Widać cię, ale tylko wtedy, gdy ktoś postanowi cię widzieć! A teraz baw się! Jesteś na scenie z Iggym Popem! – to prawda, byłam na scenie z Iggym. Zaczęłam więc z nim tańczyć. Skakałam po scenie jak w transie, czerpałam ten moment do granic, napajałam się nim, bo sądziłam, że na chwilę się obudzę we własnym łóżku i wszystko to okaże się tylko pięknym snem. Spotkanie z Piotrkiem, koncert i teraz to. Ernest dołączył do mnie i oboje biegaliśmy po scenie jak dwójka dzieciaków. Nagle zauważyłam w tłumie Piotrka. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby on nie patrzył też na mnie.
                - Ernest! A co, jeśli ktoś chce mnie zauważyć?!
                - Wtedy prawdopodobnie zauważą cię wszyscy! A czemu pytasz?!
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo zanim Ernest skończył zdanie, ja leżałam już na podłodze przyciśnięta przez grubego ochroniarza, który pachniał kawą. Kiedy wywlekał mnie poza scenę zdążyłam tylko posłać Ernestowi wiązankę epitetów, których i tak nie usłyszał. Przywdział winny wyraz twarzy i poczłapał za mną.


                - Przez ciebie przegapiłam pół koncertu.
                - Nie gniewaj się, Basiu…
                - Ty mi tu nie basiuj!
                - Napij się herbaty, no, masz – Ernest wyjął z kieszeni płaszcza kubek zielonej herbaty. – Bez cukru – uśmiechnął się pojednawczo. Mi jednak nie było do śmiechu. Byłam zła na anioła, mimo, że przez parę minut byłam w raju, to ominęła mnie większa część koncertu, który mogłam spędzić normalnie, jak człowiek z chłopakiem, którego lubiłam i bawiłam się z nim świetnie. Ale Ernest zawsze musiał wszystko skomplikować. Wzięłam od niego kubek. Mimo, że teraz była na niego wściekła to wiedziałam, że to tylko kwestia czasu. Nigdy nie umiałam być na nikogo, a szczególnie na Ernesta, zła dłużej, niż kilka godzin.
                - Ciekawe, gdzie jest Piotrek – powiedziałam, bardziej do siebie, niż do anioła, popijając herbatę.
                - Lubisz tego chłopaka, prawda?
                - Lubię.
                - Rozumiem.
                - Tak? W takim razie ci zazdroszczę.
                - Myślisz, że on też cię lubi?
                - Nie wiem. Możemy o tym nie rozmawiać?
                - Może po prostu go zapytaj.
                - Co?
                Ernest zniknął, zostałam sama z kubkiem w ręce, siedząc na ławce przed wejściem do budynku, którym odbywał się koncert. Nagle drzwi otworzyły się i ze środka wyszedł Piotrek.
                - Cześć.
                - Cześć.
Cisza, niezręczne dreptanie w miejscu.
                - Więc…
                - Piotrek, przepraszam cię, nie mogę ci tego wyjaśnić – powiedziałam szybko.
                - Nawet nie zauważyłem kiedy wynieśli cię na scenę…
                - To był mój anioł – wypowiedziałam te słowa i od razu ich pożałowałam. Co mi strzeliło do głowy? Nawet  dobrze nie znam tego chłopaka, dlaczego chciałam zdradzić  mu moja największą tajemnice? Spanikowałam i zaniemówiłam.
                - O czym ty mówisz?
Oparłam twarz na dłoniach i westchnęłam. To miał być taki piękny wieczór. Piotrek usiadł obok mnie.
                - Skąd wzięłaś gorąca herbatę, jest tu gdzieś jakaś knajpa? –spytał patrząc na kubek stojący na moich kolanach.  
                - Słuchaj, nie wiem co się tam stało, ale to było świetne – że co proszę? Świetne? Mówimy o tym samym wydarzeniu? – Chodzi mi o to, że tańczyłaś na scenie z pieprzonym Iggym Popem. Nie wiem jak to zrobiłaś, że ochrona nie zgarnęła cię wcześniej, ale wyglądało to niesamowicie fajnie.
                Spojrzałam na niego. Oczy Piotrka migotały, a twarz rozpromieniał uśmiech. Powoli złapał mnie za dłoń i zamknął ją w swoich. Wtedy kubek przewrócił się a jego zawartość znalazła się na moich spodniach. To by było na tyle, jeśli chodzi o romantyczny nastrój.
                - Muszę wracać do domu – powiedziałam. – A przynajmniej na dworzec. Nic tu po mnie, do środka już mnie nie wpuszczą. Ale ty możesz wrócić, koncert się jeszcze nie skończył
                - Dziwne, ale jakoś wole marznąc z tobą na PKP niż słuchać Iggiego Popa z tysiącami obcych ludzi.
Piotrek złapał mnie za rękę, tym razem z większą pewnością siebie.
                - Chodźmy złapać pociąg.
Uśmiech. Spacer w noc, w poszukiwaniu pociągu. Jednak ten wieczór nie był taki zły.