poniedziałek, 11 lipca 2011

opowiadanie trzecie

I. Wakacje jak z bajki

            Obudziłam się w pociągu, który właśnie zatrzymał się na kolejnej stacji. Zawsze kochałam pociągi, jest w nich coś magicznego. Za oknem było słonecznie, co było miłą odmianą od ostatnich deszczowych tygodni. Naprzeciwko mnie siedziała para, która całą drogę obściskiwała się i całowała. Było to niesłychanie słodkie i urocze, do tego stopnia, że po czterech godzinach patrzenia na nich miałam ochotę wepchnąć ich pod pociąg. Jednak nawet to nie było w stanie zepsuć mojego dobrego humoru. Lato, słońce, plaża, morze, czego chcieć więcej! Dawno już nie wyjeżdżałam nigdzie na wakacje, lecz tego roku postanowiłam to zmienić. Spakowałam na szybko najpotrzebniejsze rzeczy i nic nie planując wsiadłam do pociągu jadącego prosto nad Bałtyk. Nie byłam nigdy nad naszym morzem (właściwie, to nie byłam nigdy nad żadnym morzem…), więc stwierdziłam, że czas najwyższy. Już w podróży, dzięki dobrodziejstwom technologii, zarezerwowałam sobie pokój w hotelu i nic więcej do szczęścia nie było mi potrzebne.

+++

            Pokój był malutki, ale nie nigdy nie miałam dużych wymagań. Było w nim łóżko, stolik i łazienka, i to zdecydowanie mi wystarczało. W końcu nie pojechałam tam siedzieć w czterech ścianach, tylko prażyć się na słońcu niczym młoda foka. Rzuciłam więc bagaż w kąt, wskoczyłam w stój kąpielowy i pobiegłam na plażę. Rozłożyłam się na kocu, sięgnęłam po książkę i w pełni zaczęłam wakacje. Nie obchodziło mnie co się dzieje dookoła, nawet biegające wkoło dzieci rzucające piaskiem i krzyczące w niebogłosy, na które w innych okolicznościach rzucałabym okrutne klątwy, nie przeszkadzały mi w cieszeniu się słońcem i błogim nicnierobieniem. Z biegiem czasu czułam się coraz lepiej, zapomniałam o wszystkich dziwactwach, które przytrafiły mi się w ostatnim czasie i byłam zrelaksowana do granic możliwości. Właśnie tego mi było trzeba.
            Leżąc plackiem i podziwiając pojedyncze chmurki snujące się powoli po niebie usłyszałam nagle głos, który wyrwał mnie z tego błogiego letargu.
            - Baśka – poderwałam się z koca, lecz kiedy rozejrzałam się dookoła nie widziałam nikogo, kto mógłby mnie wołać. Doszłam więc do wniosku, że chodziło pewnie o jakąś inną nieszczęsną kobietę o tym samym imieniu.
            - Baśka! – po chwili usłyszałam ponownie, tym razem głośniej. Głos wyraźnie dochodził z bliska, lecz i tym razem nie mogłam dojrzeć nikogo, kto mógłby do mnie krzyczeć. Popatrzyłam tylko na boki, nawet nie podnosząc się z koca. Nawet jeśli krzyczał do mnie, to co? Mógłby stanąć przede mną gorejący krzew i nie zrobiłoby to na mnie większego wrażenia. Jestem na wakacjach, do jasnej cholery!
            - Baśka, do wszystkich diabłów, długo jeszcze mam się wydzierać zanim zwrócisz na mnie uwagę? – dopiero teraz poznałam ten głos. Westchnęłam ciężką wiedząc, że to już koniec mojego słodkiego wypoczynku.
            - Czego chcesz szatanie? – zapytałam wciąż leżąc nieruchomo. – Nie dasz mi chwili spokoju, co?
            - Nie szatanie, tylko aniele, wypraszam sobie! – oburzył się głos. – Rusz swoją opaloną pupkę, chcę ci coś pokazać.
            - Ernest, na wszystkich bogów, nie widzisz, że jestem zajęta? Myślałam, że masz jeszcze kogoś do opieki, idź więc i opiekuj się nim!
            - Nie pyskuj - wiedział jak zepsuć mi humor. Podniosłam się z koca.. Przede mną siedział biały królik i gapił się na mnie. Ubrany był w jasnozielony kubraczek i wyglądał dosyć… interesująco.
            - Ernest? – zapytałam naiwnie.
            - Już ustaliliśmy, że to ja, na co czekasz? – głos nie dochodził od strony zwierzaka, miałam wrażenie, że cała ta szopka to jakiś bardzo oryginalny dowcip.
            - Dlaczego cię słyszę skoro cię nie widzę? Gdzie ty jesteś?
            - W twojej głowie… sądziłem, że to też już ustaliliśmy.
            - A królik?
            - Królik pełni funkcję cielesną, tak będzie łatwiej.
            - Ale dlaczego królik? – zadałam pytanie, które zapewne zadałby każdy na moim miejscu.
            - Nie ważne dlaczego królik, po prostu królik. Króliki są ładne i puszyste, masz coś do królików?     
            - Czyli gadam sama do siebie jednocześnie rozmawiając z królikiem. W zielonym płaszczyku. Fantastycznie – kiedy już myślałam, że nic mnie nie zaskoczy, nagle pojawia się gryzoń w ciuchach mojego anioła. Świat jest pełen niespodzianek. – Swoją drogą, to co cię dziś ugryzło, marudo?
            - Mój drugi człowiek to naprawdę skaranie boskie, nie masz pojęcia jaki jest upierdliwy… nie ważne, nie chcę o tym mówić. A teraz idź za królikiem.
            - Iść za królikiem? Co ja jestem, Alicja?
            - Na litość boską…
            - No idę, już idę, tylko nie każ mi wchodzić do króliczej nory…

+++

            Mój nowy puchaty przyjaciel zaprowadził mnie na pobliską łąkę. Wydało mi się to nieco dziwne, łąka tuz koło morza? Ale co ja tam wiem, widocznie tak ma być. Dosyć spory teren pokrywała soczyście zielona trawa, a dookoła rosło kilka drzewek, które bujały się lekko pod wpływem wiatru. Krajobraz był niemal bajkowy, brakowało tylko gadających ptaków i ciekawskich sarenek. Podążając na królikiem dotarłam na skraj łąki, gdzie napotkaliśmy małe urwisko. W dole płynęła spokojnym rytmem rzeczka z wodą tak przejrzystą, że widać było małe rybki pływające wokół kamieni. Królik zeskoczył z urwiska na kawałek lądu, którego jeszcze nie pokryła woda i spojrzał na mnie. Posłusznie zeszłam, czy raczej zjechałam na dół brudząc przy tym spodenki w wiadomym miejscu.
            - No chyba sobie kpisz – powiedziałam widząc gdzie zaprowadził mnie królik. Zwierzę spojrzało na mnie i momentalnie poczułam się strasznie głupio. Ale z drugiej strony cała ta sytuacja zalatywała jakimś niedorzecznym żartem. – Ernest, jesteś tu jeszcze?
            - Jak zawsze. Czy coś nie tak?
            - Nie tak? Każesz mi iść na królikiem w zielonym płaszczu, który prowadzi mnie do króliczej nory. Nie sądzisz, że to trochę zbyt naciągane?
            - Nie wiem o czy mówisz. Idź za królikiem.
            - Nie ma mowy, nie wejdę tam.
            - Wejdziesz, jesteś zbyt ciekawska, żeby tego nie zrobić.
            - Nienawidzę cię.
            - Kochasz mnie.
            - Zamilcz.

+++

            Królicza nora w niczym nie przypominała nory. Może poza tym, że była wykopana w ziemi, a w środku mieszkał królik. Co przeważnie jest definicją nory… ale to nieistotne. Miejsce, w którym się znajdowałam przypominało mały pokoik. Na środku stał równie mały drewniany stolik na którym leżał kawałek nadgryzionego jabłka i kilka liści mięty. Mój gospodarz królik usiadł przy stoliku i spojrzał na mnie wymownie. Dołączyłam więc do niego nie chcąc okazać braku szacunku. Nie musiałam się specjalnie starać, bo i tak już prawie siedziałam, jako że pokoik był króliczych rozmiarów. Gryzoń pyszczkiem podsunął mi jabłko.
            - Nie, dziękuję, nie jestem głodna – powiedziałam i w tej samej chwili dotarło do mnie, że rozmawiam z królikiem. Po chwili jednak machnęłam na to ręką, w końcu w sprawę zamieszany był Ernest, a po nim można się spodziewać wszystkiego.
            - Weź chociaż gryza, tak ładnie prosi… - szepnął głos w mojej głowie.
Westchnęłam tylko i sięgnęłam po jabłko. Było świeże, oczyściłam je tylko z ziemi i spróbowałam. Okazałam jak bardzo mi smakuje i odłożyłam je na miejsce.
            - Przepyszne jabłko – powiedziałam. – A teraz może powiesz mi po co mnie tu sprowadziłeś?
            - Byłem winien przysługę przyjacielowi, a sam nie mogłem się zjawić, wysłałem więc ciebie – odpowiedział Ernest. – Królik ma dziś urodziny, a nie chciałem, żeby spędzał je sam. Wiesz, że to nic przyjemnego. Dotrzymasz mu więc towarzystwa.
            - Czy ty sobie ze mnie kpisz? – zapytałam ciągle się uśmiechając, nie chciałam, żeby królik pomyślał, że jestem niegrzeczna. – Wyręczasz się mną?
            - Pomyśl o tym – czy kiedykolwiek miałaś okazję siedzieć w króliczej norze i dzielić się jabłkiem z właścicielem lokalu? Właściwie, to powinnaś być mi wdzięczna.
            - Ernest, kiedy następnym razem cię zobaczę to obiecuję, że cię skrzywdzę. Boleśnie.
            - Nie przesadzaj. Poczęstuj się jeszcze jabłkiem.
Jak na zawołanie królik podsunął mi znów owoc. Byłam już jednak zbyt zirytowana, żeby zachowywać dobre maniery. Anioł stróż, myślałby kto. Co to za anioł, który wyręcza się swoimi podopiecznymi? Przyjechałam tu na wakacje, a nie po to, żeby grzebać się w błocie i biegać za królikami! Przeprosiłam mojego gospodarza, podziękowałam za jabłko i powiedziałam, że niestety muszę już iść. Wstał jednak trochę za szybko i z całym impetem uderzyłam głową w sufit.
                                            
+++

            Obudziłam się na plaży, dokładnie w tym samym miejscu, w którym leżałam zanim Ernest i jego przyjaciel popsuli mi dzień. Poderwałam się z koca. Na ciele nie miałam ani śladu błota, włosy też miałam czyste. Obok mnie leżała książka, którą czytałam wcześniej, dzieciaki ciągle biegały po plaży i sypały ludziom piaskiem po oczach.
            - Dzień dobry – usłyszałam głos w głowie.
            - Ernest? Gdzie jest królik?
            - Królik?
            - No królik. Biały królik w zielonym płaszczu, zaprowadziłeś mnie do niego, bo miał urodziny.
            - Basiu… Słońce ci chyba nie służy. Nie było tu żadnego królika, spałaś, to był tylko sen. Wyjątkowo dziwny sen, trzeba ci to przyznać.
            - Ale to było takie realistyczne! Królik i jego nora, i ta łąka, nadgryzione jabłko!...
            - Tak, tak, oczywiście. A teraz wstań, bo musisz coś dla mnie zrobić. Widzisz, jest pewna wiewiórka, która prosiła mnie o przysługę…
            - No chyba żartujesz…

niedziela, 3 lipca 2011

opowiadanie drugie

I. Blondyn wieczorową porą

Serwisy randkowe są dla ludzi szukających choćby cienia zainteresowania wśród przedstawicieli płci przeciwnej lub dla desperatów szukających jakiejkolwiek uwagi. Z jednej strony mamy pełno zdjęć pryszczy w okularach zasłaniających pół twarzy, z drugiej są plastikowe lalki z kilogramem tapety na twarzach, które, przy pomocy żyłki wędkarskiej, wcisnęły się w różowe, obcisłe wdzianka, krzyczące „PATRZ NA MNIE”. Z tym tylko szczegółem, że na ich widok normalni ludzie mają odruch wymiotny. Tak więc Pryszcze w Okularach i Słodkie Idiotki są najczęstszymi bywalcami takich serwisów. Strach pomyśleć co będzie jeśli, mimo wszystko, dobiorą się w pary i zaczną reprodukcję!
Zapytacie skąd to wiem. Odpowiem: z doświadczenia. Tak, tak, jestem winna posiadania konta na jednym z internetowych serwisów randkowych. Czy fakt, że usunęłam je po dwóch dniach usprawiedliwia mnie choć trochę? Nie? Trudno, przynajmniej wiem, jakich stron unikać. I pomyśleć, że byłam na tyle głupia, żeby uwierzyć w to, że w Internecie można znaleźć porządnych, wykształconych i zabawnych ludzi. Głupia ja! Niemniej jednak e-maile, które dostawałam od tych, którzy w ciągu dwóch dni odwiedzili mój profil były przezabawne. Te epitety opisujące ich zalety i to, jaką jestem szczęściarą, że to akurat do mnie zdecydowali się napisać. Byłam wniebowzięta! Jednakże za każdym razem musiałam grzecznie odmówić, gdyż żaden z tych e-maili nie był napisany poprawnie. Stawianie spacji po przecinku? Brak jakichkolwiek znaków interpunkcyjnych? Okropna ortografia? Mówcie co chcecie, ale to, jak posługujesz się gramatyką swojego ojczystego języka wiele o tobie mówi. Nie przeczę, nazywano mnie już gramatyczną nazistką, ale wolę być językową purystką niż ignorantką, dziękuję bardzo. Wiedziona doświadczeniem postanowiłam nigdy więcej nie bawić się w żadne internetowe serwisy, które mają mi zapewnić szczęśliwą przyszłość u boku wysokiego bruneta. W zamian zdecydowałam na owego bruneta zapolować osobiście.
I tak powstał kolejny problem. Gdzie najlepiej zacząć? Kluby odpadają, nie wyobrażam sobie siebie u boku faceta poznanego w klubie, bo nie chce faceta, który chodzi do klubów, logiczne. Pewnie to tylko moje głupie uprzedzenie, ale kluby kojarzą mi się z zapoconymi, łysymi idiotami, którzy chodzą tam, żeby wyrywać laski. I ja też bym takiemu wyrwała… nogi z wiadomego miejsca. Poza tym głośna muzyka, ciasno, duszno, nie ma gdzie usiąść i normalnie porozmawiać. Tak, kluby odpadają bez dwóch zdań.
Zawsze marzyłam o tym, żeby wystarczyło przejść się po parku w letni, słoneczny dzień, usiąść na ławce, otworzyć książkę i jakiś przystojny inteligent sam się do ciebie uśmiechnie. Później zaprosi mnie na kawę w pobliskiej knajpce i będziemy żyć długo i szczęśliwie. No co? Że to nierealne? Już nawet nie można sobie pomarzyć… Mimo wszystko postanowiłam, że to wypróbuję. Pogoda mi sprzyjała, nie było zbyt gorąco, bezwietrznie, wprost idealnie na letnie romanse. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów nałożyłam sukienkę, która swoją drogą była odrobinę za krótka, ale w tym przypadku im krótsza, tym lepsza, prawda? Spięłam luźno włosy i ruszyłam na podbój męskich serc. Wzięłam też oczywiście ze sobą książkę, piękne wydanie „Mistrza i Małgorzaty”, dokładnie tak, jak w moich fantazjach. Usiadłam w parku, naprzeciwko fontanny i zaczęłam udawać, że lektura wciągnęła mnie bez reszty i zupełnie nie obchodzi mnie to, co się dzieje dookoła mnie. Po trzech godzinach i braku jakiejkolwiek aktywności ze strony brunetów-intelektualistów, z odgnieceniami na tyłku podniosłam się z ławki i czując żal w stosunku do własnej naiwności skierowałam się do domu. Doprawdy, nie wiem co ja sobie myślałam, zapomniałam chyba w jakich czasach przyszło mi żyć. Mimo, że do mieszkania miałam kawałek drogi, postanowiłam iść pieszo, dzień był zbyt ładny, żeby jeździć zatłoczonymi autobusami i ocierać się o spoconych ludzi. Poza tym doszłam do wniosku, że po trzech godzinach spędzonych na niewygodnej ławce w parku spacer dobrze mi zrobi.
Przechodziłam właśnie obok Biblioteki Miejskiej, kiedy poczułam, że coś wyszarpuje mi książkę z ręki. Bułhakow upadł na chodnik przede mną równie zdziwiony jak ja. Rozejrzałam się tylko nie wiedząc właściwie czego szukam i sięgnęłam po książkę przekonana, że to tylko jakiś dziwny skurcz mięśni płata mi niewinne figle. Lecz kiedy już prawie dotykałam okładki, książka nagle się otworzyła a strony zaczęły przelatywać aż w końcu zatrzymały się, jakby na rozkaz. Odskoczyłam jak oparzona, nie wiedząc co się dzieje. Spróbowałam jeszcze raz, powoli pochyliłam się ku chodnikowi, i wyciągnęłam rękę, żeby podnieść książkę, która leżała tam sobie jak gdyby nigdy nic. Tym razem jednak ani drgnęła, kiedy jej dotknęłam. Oczywiście, że nie, czemu miałaby cokolwiek robić, przecież to tylko trochę papieru, tuszu i nici! Podniosłam ją tak, jak leżała, otwartą na 408 stronie i mimowolnie przeczytałam jedno zdanie. Zamknęłam ją, schowałam do torby i poszłam przed siebie. To nic, to tylko skurcz. I wiatr. Tak, to na pewno wiatr targał kartkami, przecież to nic takiego, to tylko wiatr. I skurcz. To jedyne wyjaśnienie.
Kiedy dotarłam do domu właśnie zaczynało padać. Idealne zakończenie tego dnia – tyłek bolący od siedzenia, nawiedzona książka i deszcz. Jedyne o czym mogłam myśleć to herbata. I może łyżeczka Nutelli… albo cały słoik. Nikt nie jest idealny, więc nie widzę sensu w dążeniu do tego. Chociaż jak się nad tym zastanowić, to Nutella jest bliska ideału, ale to powiedzenie raczej jej nie dotyczy. Tak więc zielona herbata, Nutella, dresy, zero makijażu, i wreszcie mogę w spokoju poczytać.
Wzięłam do ręki książkę i od razu dotarło do mnie, że patrzę na tę samą stronę, która otworzyła się wcześniej, kiedy wracałam do domu. Deszcz za oknem uspokajająco szumiał do taktu czytanych przeze mnie słów. Tych samych słów, które przypadkiem przeczytałam wtedy. „Za dziwnie ubraną damulką podążała inna dama, zupełnie goła, niosąc walizeczkę, obok walizeczki zaś kręcił się ogromny czarny kocur.” Przeczytałam to zdanie na głos, ponieważ miałam wrażenie, że coś jest z nim nie tak. Jakaś gramatyczna pomyłka? Może dziwnie dobrane słowa? Nie, niemożliwe, żeby takie błędy pojawiły się w tak znanej książce. To pewnie z moją głową coś jest nie tak, jak być powinno. Wróciłam do lektury zirytowana swoimi własnymi dziwactwami i doszukiwaniem się dziury w całym. Jednak nie zdążyłam przeczytać jednego akapitu, kiedy usłyszałam huk na korytarzu, który wydawał się dobiegać tuż zza moich drzwi. Powoli odłożyłam książkę i podeszłam do nich.
- Halo? – Zapytałam naiwnie. Oczywiście pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy było, że to włamywacz. „Halo?” było więc wprost idealnym tekstem na tę okazję. Tylko czekałam aż włamywacz odpowie „Tak, tu Zenek, przyszedłem cię okraść, czy mogę wejść? Jeszcze jedno, gdybyś była tak miła i wyjęła wszystkie wartościowe rzeczy, żebym nie musiał ich szukać. Dzięki!”. Głupia dziewczyna. Wyjrzałam przez wizjer, korytarz był jasno oświetlony, ale nie było tam nikogo. Drugą myślą było to, że ktoś zasłabł i oparł się o moje drzwi, a później z hukiem upadł i nie widzę go, bo leży tuż pod progiem. Czasami nienawidzę swojej wyobraźni. Powoli uchyliłam drzwi na tyle tylko, żeby móc wyjrzeć i przekonać się czy moje wizje są prawdziwe. Jednak cały korytarz był pusty, pod moimi drzwiami też nikt nie leżał. Szybko zamknęłam drzwi i skierowałam się do kuchni po kolejny kubek herbaty. Ze wszystkich nałogów, mam tylko ten jeden – herbaciany. Chętnie podzieliłabym się tym nałogiem z jakimś wysokim 36.6 i jego kubkiem, ale póki co musi mi wystarczyć Nutella i Bułhakow, który już czekał na mnie w łóżku. Wchodząc do kuchni szybko zorientowałam się, że mistrz Michaił nie jest jedynym, który na mnie czeka.
Wielkie, uśmiechnięte oczy wpatrywały się we mnie kiedy weszłam do kuchni. Przez mój mózg przebiegł impuls mówiący mi, że ta noc nie będzie zwyczajna i od razu wiedziałam kto przesłał tę wiadomość. Mrugnął do mnie jednym okiem i usadowił się wygodnie na parapecie uśmiechając się zadziornie.
- Witaj moja droga. – Powiedział miękko i odgarnął z czoła blond loki. – Musimy pogadać.
- Po kolei. Najpierw herbata.
            Ernest zaśmiał się perliście i włosy znów opadły mu na twarz. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że tęskniłam za nim i brakowało mi jego wiecznie uśmiechniętej twarzy.
            - Też za tobą tęskniłem, Basiu. – odrzekł zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć i posłał mi jedyny w swoim rodzaju uśmiech anioła stróża.

II. Blondyn kontra brunet

            Od naszego ostatniego spotkania minęły trzy lata, ale Ernest nie zmienił się ani trochę. Nie zmienił też ubrania, ale im dłużej na niego patrzyłam, tym bardziej podobało mi się to, jak wygląda. Było w nim coś znajomego, coś, co znałam od zawsze. Patrząc na niego czułam jakby jakaś mała, głęboko skrywana część mnie oderwała się i zmaterializowała obok w tej barwnej postaci. Moje kolorowe ja, które nie do końca świadomie stłumiłam i nigdy nie pozwoliłam się rozwinąć. Okazało się jednak, że rozwinęło się poza mną i ma się całkiem dobrze. Tego wieczoru kawałek mnie, ubrany w długi zielony płaszcz, siedział w fotelu i popijał zieloną herbatę rozmawiając z całą resztą mnie. To zdecydowanie nie była zwyczajna noc.
            - Ten płaszcz… - Zaczęłam.
            - Tak, co z nim?
            - Nic, coraz bardziej mi się podoba. – Na te uwagę Ernest skrzywił się i westchnął.
            - Eh… to znaczy tylko jedno. Będę musiał go wyrzucić, a nawet go lubiłem.
- Nie rozumiem, czy aniołowie nie mogą się podobać podopiecznym? Macie jakiś kodeks czy coś w tym rodzaju?
            - Nie, po prostu masz fatalny gust, a skoro podoba ci się ten płaszcz, to musi być z nim naprawdę źle…
Pod ręką miałam tylko gazetę leżącą na stole, ale nie udało mi się trafić nią do celu, który zręcznie uchylił się od ciosu w czoło. Śmiejąc się rozmawialiśmy o wszystkim, o tym co było, co jest, niestety mój przyjaciel nie chciał mi zdradzić nic z tego co będzie. Ale może to i lepiej, wolę nie wiedzieć za dużo.
            - Mam jeszcze jedno pytanie.
            - Słucham.
            - Od kiedy pukasz kiedy chcesz do mnie przyjść?
            - Nie rozumiem o co ci chodzi. Kiedy pukałem jeśli mogę wiedzieć?
            - Dzisiaj… niedawno! Zanim znalazłam cię w kuchni usłyszałam hałas za drzwiami, huk. Otworzyłam drzwi, ale nikogo tam nie było, a później znajduje ciebie. Widzisz związek?

Ernest milczał przez chwilę. Widocznie spoważniał i z twarzy zniknął mu wiecznie obecny uśmiech. Odstawił kubek na stół, wstał z fotela i podszedł do okna, za którym krople deszczu ścigały się ze sobą w niekończących się zawodach. Powoli odwrócił się w moja stronę i spróbował się uśmiechnąć, co jednak nie udało mu się do końca i na jego bladej twarzy zagościł smutny i w pewnym sensie upiorny grymas.
            - Wyszedłem z twojego nosa, tak, jak ostatnio. Anioły nie pukają.
            - Co masz na myśli mówiąc, że anioły nie pukają? Czekaj… z nosa?
            - Tak. to skomplikowane, wyjaśnię ci to później. – Ernest zaczął chodzić po pokoju w kółko, wyraźnie coś go niepokoiło i nie mógł sobie z tym poradzić.
            - Ernest, co to znaczy, że anioły nie pukają?
Przystanął, ale nie odpowiedział od razu, przez dłuższą chwilę milczał patrząc w podłogę. W końcu podniósł głowę i spojrzał na mnie. Resztki wymuszonego uśmiechu zniknęły z jego twarzy, emocje, które były na niej teraz wypisane nie miały w sobie nic radosnego.
            - Wiesz dlaczego anioły nie pukają?  – zapytał powoli. Pokręciłam głową w milczeniu bojąc się odezwać. – Bo nie potrzebują zgody na wejście.
            - Co  masz na myśli? – Ernest nie był sobą, jego dotąd uśmiechnięta twarz spochmurniała i stała się teraz jeszcze bledsza niż zazwyczaj. Zaniepokoiło mnie to, jak wyglądał i co mówił, nie wiedziałam co się dzieje. Mój anioł stanął tuż naprzeciwko mnie i przykucnął tak, że nasze twarze były na tej samej wysokości. Chwycił mnie za ręce i ścisnął mocno.
            - Przepraszam. – powiedział łagodnym głosem. – Trzy lata temu stało się coś, co nigdy nie powinno było się stać. – Jego głos drżał, widziałam, strach w jego oczach. – Nie powiedziałem ci wtedy całej prawdy, Basiu. Anioły nie miewają wakacji i nie mają prawa ujawniać się swoim podopiecznym w formie fizycznej.
            - Ale przecież cię widzę, przecież tu jesteś… ja nic nie rozumiem.
            - Widzisz mnie, bo nie jestem już twoim aniołem. To znaczy w pewnym sensie, to skomplikowane, a teraz nie mam czasu na wyjaśnienia. – Ernest wstał i wyjrzał przez okno. Deszcz przestał już padać i spośród chmur wyjrzały pierwsze gwiazdy. Spojrzał znów na mnie i uśmiechnął się smutno. – Kiedy ostatni raz się widzieliśmy coś poszło nie tak. Wracając z twojego świata niedokładnie zamknąłem przejście i wdarło się tu coś gorszego.
            - Chwila, jak to niedokładnie zamknąłeś przejście? Mówiłeś, że wchodzisz tu przez… mój nos. Mam w nosie międzywymiarowe przejście? - Nie wiedziałam o co chodzi, więc próbowałam to sobie jakoś wytłumaczyć, ale moje pytanie tylko rozbawiło Ernesta.
            - Nie, moja droga, nie masz nic w nosie. Przejście otwieram gdzie chcę, a zważając na to, że na co dzień siedzę ci w głowie, to nos jest najłatwiejszą opcją. Ale jak już mówiłem nie czas teraz na to. Jesteś w niebezpieczeństwie.
            - W niebezpieczeństwie? O czym ty mówisz? – Wystraszył mnie teraz nie na żarty. Normalnie nie przejęłabym się tym, ale słysząc taki tekst z ust anioła oblał mnie zimny pot. – Kto był przy drzwiach? – Ernest nie odpowiedział. Patrzył tylko tępo w przestrzeń przed sobą i milczał w skupieniu. – Ernest, natychmiast powiedz mi co się dzieje! Kto to był? – Anioł spojrzał na mnie i powiedział dwa słowa.
            - Twój brunet.

            Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć rozległo się pukanie do drzwi. Popatrzyłam na Ernesta pytająco, ale nie uzyskałam żadnej odpowiedzi. Powoli wstałam i podeszłam do drzwi. Po drugiej stronie wizjera stał mężczyzna. Brunet, dobrze ubrany, uśmiechnięty i wpatrujący się wprost we mnie.
            - Ernest – Szepnęłam. – Kto to jest? Mam mu otworzyć?
            - To twoja decyzja. – powiedział chłodnio anioł
            Przecież to tylko jakiś facet, nie ma się czego bać. Bardzo przystojny facet pukający do moich drzwi, pewnie zabłądził i chce zapytać o drogę do swojej równie pięknej dziewczyny. Nacisnęłam klamkę i lekko uchyliłam drzwi.
            - Słucham, o co chodzi? – Zapytałam. Starałam się mówić spokojnie, ale głos łamał mi się przy każdym słowie.
            - Dobry wieczór, szukam Ernesta. – Powiedział mężczyzna uśmiechając się niezmiennie miło. – Mniemam iż jest tutaj.
Oniemiała ze zdziwienia spojrzałam na mojego anioła pytajnym wzrokiem, lecz ten tylko wzruszył ramionami. Na jego twarzy jednak zauważyłam udawany wyraz zdziwienia. Jedno było pewne - coś przede mną ukrywał.
            - Chwileczkę. – Powiedziałam do mężczyzny na korytarzu i zamknęłam drzwi.
            - Ernest, cholera jasna, co tu się dzieje?
Anioł westchnął i zrezygnowany ciężko usiadł w fotelu.
            - Aniołowie nie pukają, ale urzędnicy tak. Wpuść go, przyszedł po mnie, ty jesteś bezpieczna.
            - Przed chwilą mówiłeś co innego. Mówiłeś, że jestem niebezpieczeństwie!
            - Tak, bo sądziłem, że jesteś na tyle rozważna, że posłuchasz anioła i nie zaryzykujesz otwarciem drzwi przed nieznajomym. Ale teraz już i tak po ptakach. Wpuść go, prędzej czy później i tak by mnie znaleźli.
            - Znaleźli? Kto? O czym ty w ogóle mówisz, jaki urzędnik? Ernest, ja nic nie rozumiem!
Znów usłyszeliśmy pukanie, tym razem bardziej donośne. Ernest wstał, poprawił ubranie i przeczesał włosy palcami.
            - Wpuść go, a wszystkiego się dowiesz.

Mężczyzna, który wszedł do mieszkania był ucieleśnieniem moich marzeń. Wysoki brunet w eleganckim garniturze, białej koszuli z muszką zawiązaną pod szyją prezentował się fantastycznie stojąc na środku mojego pokoju. Uśmiechał się delikatnie i nadzwyczaj przyjemnie sprawiając wrażenie zrelaksowanego. Nie mogłam oderwać od niego oczu, gapiłam się na niego bez słowa i z idiotycznym wyrazem twarzy, kiedy on rozglądał się po pokoju jakby zaznajamiając się z terenem. Zaczęłam się już zastanawiać czy przypadkiem Ernest nie sprowadził go tu w ramach prezentu dla mnie. Nie brakowało mu nic, no może tylko kokardy i kartki „dla Basi” przyczepionej do zgrabnych pośladków. Kiedy tak siedziałam i gapiłam się jak w obrazek, nasz gość odezwał się po raz pierwszy od przekroczenia progu mieszkania, a jego aksamitny głos wibrował mi w uszach pieszcząc moje bębenki.
            - Witam. Jak zapewne się już domyślacie odwiedzam was w interesach, które niestety nie mogą czekać ani chwili dłużej. – Mimo, że zwracał się do nas w liczbie mnogiej, to patrzył jedynie na Ernesta, który siedział nieruchomo w fotelu i wyglądał na znudzonego i nie zainteresowanego. – W tej teczce – zaczął uderzając dłonią w czarną, skórzaną aktówkę – mam dokumenty, które musicie podpisać. – Mężczyzna zamilkł ciągle patrząc na mojego anioła. Ernest wstał powoli przywdziewając nonszalancki wyraz twarzy.
            - Chcesz, żebym podpisał swój wyrok śmierci, zabawne. A jeśli tego nie zrobię, to co? – zapytał i zaplótł ręce na piersi.
            - Jeśli nie podpiszecie dokumentów, wtedy będziemy zmuszeni podjąć inne działania – odparł tamten z, w dalszym ciągu bardzo miłym uśmiechem.
            - Obawiałem się, że to powiesz – westchnął Ernest.
Wzmianka o śmierci wyrwała mnie z letargu. Mój gość mógł być ósmym cudem świata, ale nie był wart aż tyle.
            - Przepraszam – podniosłam się powoli z fotela, - ale o co tu chodzi? – spojrzałam na Ernesta, który wymieniał spojrzenia z elegantem pod muszką. – Ernest, wyjaśnisz mi w końcu co tu się dzieje? Wybacz, ale chciałabym wiedzieć dlaczego pan miły pan chce nas uśmiercić.
            - Nie nas, tylko mnie. – odparł powoli anioł.
            - Ale przecież zwracał się do nas, mówił w liczbie mnogiej, nie zauważyłeś?
            - Jestem aniołem, Basiu, nie mam liczby pojedynczej.
            - Pewnie, zagmatwaj to jeszcze bardziej, żebym już w ogóle nic nie rozumiała. Czemu on chce cię zabić? – krzyknęłam. Już nic nie rozumiałam, jakiś obcy facet przychodzi do mojego m mieszkania i oznajmia, że chce zabić mojego anioła. Cała ta sytuacja wydawała mi się zupełnie niedorzeczna i nierealna. Po pierwsze, kim był ten facet? Po drugie, zawsze mnie uczono, że anioły nie mają ciał jako takich, jedynie dusze, czy coś w tym stylu, ergo, nie można ich zabić. Więc co jest grane? Usiadłam ciężko z powrotem na fotelu i czułam się jak naburmuszone dziecko, które obserwuje kłótnię rodziców i nic z niej nie rozumie. Wtedy mężczyzna w czerni spojrzał na mnie.
            - Anioł dostali wymówienie z pracy, lecz nie przyjęli tego do wiadomości - oznajmił. - Trzy lata ziemskiego czasu temu popełnili bardzo poważny błąd, który kosztował Go wiele wysiłku i ciągle nie został do końca naprawiony. Ernest przyszli do twojego świata bez zgody z Góry…
            - Bo jeśli bym o nią poprosił, naturalnie moje podanie zostałoby odrzucone – Ernest był teraz widocznie zirytowany.
            - Naturalnie – kontynuował urzędnik. – Za nieautoryzowane zejście karą jest unicestwienie, o czym anioł dobrze wiedzą.
            - Przepraszam, że się wtrącam, ale to mój anioł, a pan nie dość, że włazi do mojego mieszkania i grozi mojemu przyjacielowi to jeszcze ma pan czelność wyglądać fantastycznie! Za kogo ty się w ogóle masz, człowieku?! – nerwy zupełnie mi puściły, ten elegancik całkowicie wyprowadził mnie z równowagi swoją pewnością siebie i przekonaniem, że zabicie Ernesta to czysta formalność. Tego już za wiele.
            - Oh, proszę mi wybaczyć moje maniery – mężczyzna po raz pierwszy spojrzał na mnie i uśmiechnął się przy tym jeszcze szerzej, jak na złość. – Mówią na mnie Organ Wykonawczy, pracuję dla Niego kiedy trzeba załatwić… jak wy to nazywacie… a tak, brudną robotę. Zazwyczaj zajmuje to kilka sekund i dużo mniej słów, ale ten przypadek jest wyjątkowy.
            - Tak? A dlaczego, jeśli można wiedzieć?
            - Ja to chyba lepiej wyjaśnię – Ernest postanowił dołączyć do naszej rozmowy. Widocznie poprawił mu się humor i delikatny uśmiech znów zagościł na jego twarzy. - Otóż zazwyczaj kiedy któryś z podwładnych wykazuje skłonności buntownicze, osobnik ten jest unicestwiany. Nie odbywa się to jednak drogą fizyczną tak, jak w przypadku ludzi, ponieważ odpada czynnik cielesny. To dosyć skomplikowane i w ludzkim słowniku nie ma wystarczającej liczby słów, aby dokładnie opisać jak to się odbywa, ale generalnie chodzi o to, że skazaniec przestaje istnieć w mgnieniu oka za sprawą tu obecnego jegomościa – anioł wskazał urzędnika podbródkiem. – Jednak mój przypadek nie jest taki zwyczajny, bo przybrałem ludzką postać, czy tak?
            - Zgadza się – odpowiedział tamten.
            - Czyli ty też nie jesteś człowiekiem, masz tylko taką formę – wtrąciłam się. – Dlaczego właśnie taką? Dlaczego wyglądasz jak facet z moich snów?
Ernest zaśmiał się i odpowiedział,  zanim tamten zdążył otworzyć usta.
            - Bo masz monotematyczne myśli, moja droga! – z jednej strony nie wiedziałam czy powinnam czuć się urażona tym stwierdzeniem, a z drugiej nie miałam pojęcia jaki to ma związek z tematem.
            - Pamiętasz ten huk, który słyszałaś na korytarzu?
            - Jasne, domyślam się, że to pan Organ rozrabiał pod moimi drzwiami. – Ernest parsknął śmiechem, lecz tamten ani drgnął, stał ciągle w tym samym miejscu z uśmiechem przyklejonym do twarzy.
            - Mylisz się, chociaż tylko po części – odpowiedział anioł, kiedy jego rozbawienie opadło. – Owszem, huk spowodował pan… Organ, ale nie na korytarzu, tylko w twojej głowie, po prostu został spreparowany tak, żebyś myślała, że dochodzi z zewnątrz. Szukał tam informacji na temat tego, jak wygląda przeciętny człowiek, czy mam racje? – zwrócił się do mężczyzny.
            - Zgadza się.
            - I pierwszym wizerunkiem, który znalazł, i który sobie pożyczył był twój idealny wysoki brunet z muszką.
Czułam się okłamana i wykorzystana. Jakiś dziwny stwór wlazł mi do głowy, narobił hałasu i zrobił sobie kopię mojego wymarzonego faceta, tylko po to, żeby jej użyć do skazania mojego osobistego anioła na karę śmierci. Tego jeszcze nie było. Może powinnam być bardziej zaniepokojona przyszłym losem Ernesta, ale wszystko o czym mogłam myśleć to to, jak bezczelnie zachował się ten, ten… twór! Tak żerować na cudzej wyobraźni i tym samym na uczuciach, to niewybaczalne! Starałam się jednak zachować pozory, wzięłam głęboki oddech i opanowałam żądzę zemsty.
            - Rozumiem – powiedziałam tak spokojnie, jak tylko mogłam. – Kontynuuj.
            - Skoro mam ludzką postać, pan Organ nie może mnie po prostu unicestwić, bo zostawiłby po sobie bałagan – Ernest uśmiechnął się paskudnie. – I tu zaczynają się schody. Jak mniemam w tej gustownej aktówce masz nakaz aresztowania i wyrok na mnie, czyż nie?
            - Zgadza się – powtórzył tamten. Zaczęłam się zastanawiać czy aby nie zacięła mu się jakaś sprężynka w tej pięknej główce.
            - Czy mógłbym rzucić na to okiem?
            - Naturalnie – mężczyzna podszedł do stolika i położył na nim teczkę. Otworzył ją swoimi pięknymi dłońmi, które ukradł z moich myśli i wyjął plik dokumentów. Podał je Ernestowi, po czym zamknął teczkę i wrócił na swoje poprzednie miejsce, to jest stanął na środku pokoju z aktówką w ręce i uśmiechem na idealnej twarzy.
            Anioł kilka minut przeglądał dokumenty, co chwilę wydając dziwne odgłosy sugerujące gdzie i jak głęboko ma to, co jest tam napisane. Kilka razy podnosił wzrok i patrzył z politowaniem na urzędnika, jakby ten zrobił coś głupiego.
            - Chcesz zerknąć? – zapytał mnie nagle. Zdziwiło mnie to, w końcu co ja mogę wiedzieć na temat kary śmierci dla anioła. Ale zgodziłam się, nie często ma się okazję czytać pozaziemskie dokumenty. Wzięłam do ręki pierwszą kartkę i przeczytałam: „Dziesionta ustawa o dezercii i bóncie przecifko Najwyrzszei  Instancji…”. Spojrzałam na Ernesta, który stał z założonymi rękami i uśmiechał się ironicznie, po czym przeniosłam pytajny wzrok na Organ Wykonawczy.
            - Kto to pisał? – zaryzykowałam pytaniem.
            - Organ Wykonawczy produkuje wszystkie pisma urzędowe. – odpowiedział automatycznie.
            - Tego się obawiałam.
W pewnym sensie ulżyło mi wiedząc, że ten skradziony pan idealny nie jest do końca taki, jakiego go sobie wyśniłam. Kiedy zobaczyłam to, co popełnił na tym dokumencie… Wystarczy powiedzieć, że stracił dla mnie cały wdzięk i urodę, stał się zwykłym szaraczkiem, który w dodatku nie ma bladego pojęcia o ortografii. Z nami koniec.
            - Zamknij się – rzuciłam w stronę Ernesta czując na sobie jego prześmiewczy wzrok. – Lepiej zajmij się swoją sprawą, panie skazaniec – odłożyłam dokumenty na stół i siadłam na fotelu obrażona na cały świat. To sprawa pomiędzy nimi, nie będę się wtrącać.
            - Dobra, panie Organ – zaczął Ernest. – Skończmy to wreszcie.
            - Z miłą chęcią. Wystarczy, że podpiszecie w oznaczonych miejscach, a już nas tu nie ma.
            - Wszystko się zgadza, z tą różnicą, że niczego nie podpiszę i nie masz prawa mnie do tego zmusić. Czyż nie mam racji?
            - Zgadza się – odparł urzędnik z uśmiechem.
            - Tak więc co tu jeszcze robisz? Myk, myk, uciekaj!
            - Odmawiacie podpisania dokumentów?
            - Zgadza się – odpowiedział Ernest z nieukrywaną dozą ironii.
W jednym momencie tamten spoważniał, uśmiech całkowicie zniknął mu z twarzy a cała postać jakby urosła. Kiedy przemówił jego głos był głęboki i ciężki, dudnił jakby dochodził z dna studni.
            - Tutaj kończy się moja rola, nie mam uprawnień, aby działać w takich okolicznościach. Staniecie przed Trybunałem. Teraz.
Następne co pamiętam to oślepiające białe światło i głuchy grzmot, które w jednej chwili wypełniły pokój. Ziemia pod stopami zatrzęsła mi się i momentalnie uspokoiła, światło znikło, pomieszczenie wypełniła cisza. I tylko cisza. Po Organie Wykonawczym nie było śladu, tak samo jak po Erneście.
            - Ernest – szepnęłam będąc ciągle w szoku. Wstałam i zaczęłam biegać po mieszkaniu szukając choćby śladu anioła, ale nigdzie go nie było. – Ernest! Gdzie do cholery jesteś, ty idioto!

Kiedy mój anioł i jego oprawca zniknęli wśród efektów specjalnych ja zostałam w pustym mieszkaniu bijąc się z własnymi myślami. Jednej rzeczy byłam pewna: Ernest musiał porządnie namieszać w swoim świecie skoro ścigał go Organ Wykonawczy, groziło mu poważne niebezpieczeństwo, ale zdawał się nie przejmować się tym zanadto. Rzeczywiście jesteśmy podobni, a nie wierzyłam mu, kiedy mówił, że jesteśmy jednym. Nie byłam jednak do końca przekonana jaką ja odgrywam rolę w tym wszystkim. Oczywiście to przeze mnie Ernest miał teraz kłopoty i to z mojej głowy Organ ukradł swój wizerunek, ale czy jest coś, co mogę zrobić, żeby pomóc mojemu aniołowi? Z braku pomysłów i możliwości jakiegokolwiek działania zaparzyłam kolejną herbatę. Za oknem już świtało, to była długa i pełna niespodzianek noc, jednak nie czułam się senna, nie w takiej sytuacji. Siadłam na łóżku i nakryłam się kołdrą czekając na powrót Ernesta. Przecież kiedyś w końcu wróci, prawda? Musi wrócić. Jeśli rzeczywiście jesteśmy tak podobni do siebie, to na pewno jakoś się z tego wyplącze. Tak naprawdę nie wiem dlaczego czułam się z nim tak bardzo związana. Widziałam go dwa razy w życiu, i to nie dłużej niż przez kilka godzin, lecz jednak miałam poczucie silnej więzi, która nas łączy w jakiś dziwny, niezrozumiały dla mnie sposób. Czekałam więc popijając zieloną herbatę bez cukru i zastanawiając się co też mogło stać się z moim przyjacielem. Obok łóżka ciągle leżała książka, na którą chciałam złapać inteligentnego bruneta. Cały ten dzień, park i bolący tyłek, wszystko to wydawało się teraz bardzo odlegle, jakby zdarzyło się to wieki temu. Chcąc chociaż na chwilę oderwać myśli od Ernesta sięgnęłam po „Mistrza i Małgorzatę”. Otworzyłam książkę w miejscu, które zaznaczyłam zakładką i przeczytałam jedno zdanie. „Za dziwnie ubraną damulką podążała inna dama, zupełnie goła, niosąc walizeczkę, obok walizeczki zaś kręcił się ogromny czarny kocur.”
            - To zaczyna się robić nudne – powiedziałam sama do siebie. I w tej właśnie chwili usłyszałam grzmot. Oślepiająco jasne światło rozświetliło mój pokój, lecz po krótkiej chwili zgasło, a na jego miejscu stał Ernest. Mój ulubiony anioł stał na środku pokoju ze zdziwioną miną i w stroju adamowym. No, nie do końca „adamowym”, bo zamiast listka figowego Trzymał przed sobą czarną aktówkę, a na twarzy miał narysowane kocie wąsy. Jego blond loki opadały bezładnie na twarz, która pokryta rumieńcem miała jeszcze więcej uroku niż zazwyczaj.
            - A to ci niespodzianka – powiedziałam uśmiechając się ironicznie. – Zgubiłeś swój płaszcz po drodze z mojego nosa? – zapytałam w odpowiedzi na co Ernest pokazał mi język.
            - Nie bądź jędzą i daj mi koc, to, że nie jestem prawdziwym człowiekiem nie znaczy, że nie wstydzę się swojej nagości! – nigdy w życiu nie pomyślałam, że kiedykolwiek dane mi będzie ujrzeć zażenowanego anioła z domalowanymi wąsami i nie sądzę, żeby kiedyś miałoby się to powtórzyć. Podałam mu szlafrok, w który owinął się szczelnie. Jego zarumienione policzki ostygły, a twarz wróciła do dawnej, ernestowej bladości.
            - Może herbatki? – zapytałam.
            - O, tak, herbata to jest dokładnie to, czego teraz potrzebuję, dziękuje – odparł z niekłamanym entuzjazmem. Podczas kiedy ja przygotowywałam napój, Ernest zaczął opowiadać.
            - Nienawidzę papierkowej roboty. Same problemy z tymi urzędnikami! – poprawił szlafrok tak, żeby zasłaniał strategiczne punkty na ciele. – A tak przy okazji, wybrałaś fantastyczną porę na myślenie o nagich ludziach i kotach. Gratuluję wyobraźni. – chwycił lusterko, które stało na stole i zaczął ścierać z twarzy kocie wąsy. Uśmiechnęłam się tylko z politowaniem widząc jak rozmazał sobie je na twarzy i zamiast kresek miał teraz czarne plamy. Nie przejął się tym jednak zbytnio, machnął tylko ręką i podziękował na herbatę, którą mu właśnie podałam.
            - Jesteś już bezpieczny? – zapytałam siadając na łóżku.
            - Tak, Trybunał nie są tak surowi jak wszyscy mówią, w zasadzie to są nawet sympatyczni.
            - Ernest, musisz mi wyjaśnić co się stało trzy lata temu. I jak wymigałeś się od kary, to mnie najbardziej ciekawi – usadowiłam się z powrotem na łóżku czekając na odpowiedź.
            - W porządku, teraz już mogę ci powiedzieć.

III. Trochę historii

            Jak już wiesz moja pierwsza wizyta u ciebie nie była do końca legalna. Wiem, że powiedziałem ci, że jestem na wakacjach, ale muszę przyznać, że było to wierutne kłamstwo. Prawda jest taka, że miałem już dosyć ciągłego nadzoru i siedzenia w jednym miejscu, sama wiesz jakie to okropne uczucie, kiedy jesteś skazana na te same miejsca i te same zajęcia. Nic przyjemnego, prawda? A przyznam, że twoje życie nie należy do specjalnie ciekawych, bez obrazy, ale mogłabyś czasem zrobić coś głupiego, żebym miał coś do roboty. Postanowiłem więc wyrwać się na jedną noc i zaszaleć. Nie zawędrowałem jednak daleko, bo ciągle trzymała mnie przy tobie Więź. To tak, jakbyśmy byli połączeni niewidzialnymi kajdankami – choćbym nie wiem jak chciał, nie mogę się od ciebie oddalić, jest to fizycznie niemożliwe. Wylądowałem więc w twoim mieszkaniu, jak pewnie pamiętasz. Nikt by nawet nie zauważył mojej nieobecności, nie wiesz nawet jaki chaos panuje w tamtym świecie, wszystko byłoby w porządku, gdybym był bardziej uważny. Przejście było otwarte o ułamek sekundy za dużo i coś, co nigdy nie powinno było się wydostać z naszego, przyszło do twojego świata. Tym, co przeszło na druga stronę była naprawdę wredna istota o imieniu Wiara. Włazi to to do ludzkich umysłów i spacza postrzeganie świata, ludzie stają się obłąkani i zaślepieni dążeniem do jednego celu. Za wszelką cenę chcą spełnić swoje powinności wobec Wiary nie bacząc na to, jakie ich czyny mogą mieć konsekwencje. Pewnie zauważyłaś nasilenie aktów tak zwanego terroryzmu na ziemi w ostatnich latach, to wszystko jej sprawka. On postawił na nogi wszystkie oddziały jakie były w pogotowiu, żeby tylko ją schwytać i nie dopuścić do jej ponownego uwolnienia. Powiesz, że fanatycy byli już dużo wcześniej niż ostatnie trzy lata. Wiara jest niestety bardzo potężną zołzą i potrafi ingerować w czas. Rozrzuciła malutkie kawałeczki siebie po całej historii, po przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, dlatego tak ciężko się jej pozbyć. Na szczęście udało im się jednak schwytać jej główny rdzeń zanim wprowadziła całkowity chaos na świecie. Oczywiście ciągle w powietrzu unoszą się jej resztki, które wpływają na ludzką percepcję, jednak jest to już względnie bezpieczne. Przynajmniej w większości regionów ziemi.
            Kiedy Organ zaciągnął mnie ze sobą, byłem pewien, że już po mnie. Wielka sala pełna światła, na środku której stali Trybunał. Po przekroczeniu progu sali nie byłem już w ludzkiej postaci, nie mogłem więc mówić, nie zadawali mi pytań, czytali ze mnie jak z księgi. Mogłem jednak wyznaczyć akapity, które chciałem, żeby znali. Przekazałem im wszystkie informacje, jakie wiem na twój temat, wszystko co wiem o ludziach, o zielonej herbacie i Nutelli. Dowiedzieli się też, że znacznie pomogłem Legionom przy chwytaniu Wiary, zobaczyli, że żałuję tego, co się stało. Ze wszystkich sił starałem się wyglądać pokornie, jednak dosyć ciężko jest przybrać minę zbitego psa, kiedy nie ma się twarzy. Niemniej jednak Trybunał uznali, że to, co się stało nie było, nie jest i nie będzie katastrofalne w skutkach, więc nie ma podstaw, ażeby skazywać mnie na unicestwienie. Postawili mi jednak warunek mojej dalszej egzystencji. Od teraz nie jesteś moją jedyną podopieczną, przydzielono mi kogoś jeszcze. Będę miał teraz dwa razy więcej pracy, ale przynajmniej wciąż będę mógł siedzieć sobie na uchem i szeptać czułe słówka na dobranoc.
            Może i nie jest to życie w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, ale podoba mi się. Dostałem nauczkę i nie zamierzam popełnić więcej takiego samego błędu.

IV. Do zobaczenia

            Ernest dopił herbatę i odstawił kubek na stół. Powoli wstał i podszedł do łóżka, wyciągając do mnie rękę. Zacisnął dłoń na mojej i usiadł przy mnie.
            - Teraz muszę już iść – powiedział. – Nie potrafię powiedzieć kiedy znowu się zobaczymy. Pamiętaj jednak, że ciągle tu jestem, nawet jeśli tylko w połowie. Będę miał teraz dwa razy więcej na głowie, chociaż szczerze mówiąc mam nadzieję, że ten drugi człowiek ma ciekawsze życie niż ty – zaśmiał się. Takiego go pamiętałam, uśmiechniętego i radosnego, pełnego życia. Mój anioł wrócił do mnie i mimo, że muszę się nim dzielić, to nie przeszkadza mi to.

Przytulił mnie mocno i jeszcze raz zaśmiał się, tym razem bez powodu. Mrugnął do mnie i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć – zniknął, a ja znów zostałam z kubkiem zielonej herbaty w reku i z tysiącem pytań, które pozostaną bez odpowiedzi.

piątek, 1 lipca 2011

opowiadanie pierwsze

 I. Bez cukru, prawda?

Tak naprawdę, to ciężko powiedzieć, kiedy to wszystko się zaczęło. Najbardziej prawdopodobną opcją jest dzień moich narodzin, ale może nie cofajmy się aż tak daleko. Nie żebym była aż tak stara, po prostu opisywanie wszystkiego zajęłoby mi zdecydowanie za dużo czasu i papieru. No i wiele drzew musiałoby zginąć, tylko po to, żebym mogła się wygadać, a nie o to tu chodzi. Tak, więc kompletnie zboczyłam z tematu i nie wiem, o czym to ja…. A tak. Jak już wspomniałam moja, czy raczej powinnam napisać - nasza historia zaczęła się ładnych kilka lat temu, kiedy to moja mama wypchnęła mnie na ten świat ściskając rękę ojca tak mocno, że aż ten zemdlał z niedotlenienia. Przynajmniej tak brzmi oficjalna wersja tego zdarzenia, którą mi przekazano kilka lat później… Potem wszystko przebiegło już zgodnie z planem: szczęśliwa rodzinka wróciła do domu z nowym dzieckiem, które niefortunnie nazwano Barbara. Cóż więcej mogę rzec? Dzięki bogom za zdrobnienia imion, ‘Basię’ jeszcze da się przeżyć. Są jednak imiona, które nieważne jak by się zdrabniało, i tak za każdym razem brzmią tak samo komicznie. Ale o tym za chwilę.
Według chrześcijan, każdy człowiek ma swojego anioła stróża, który dba o to, aby nie popełniać głupstw i żyć godnie, pomaga przezwyciężać przeciwności losu i w ogóle ułatwia ludziom życie. Jednak ‘anioł stróż’ jest pojęciem całkowicie abstrakcyjnym, prawda? Oczywiście. Jeśli myślimy o nim jako o niewidzialnym duchu, który siedzi sobie gdzieś między chmurkami i pociąga za odpowiednie sznurki tak, by jego podopieczny był zawsze szczęśliwy i bezpieczny. Czasem dopatrujemy się tego ‘ducha’ w przyjaciołach, ludziach, na których zawsze możemy liczyć, czy w najbliższej rodzinie. Jednak zawsze jest to pojęcie czysto teoretyczne.
Jak wspomniałam na samym początku tej opowieści wszystko zaczęło się, prawdopodobnie, około dwadzieścia lat temu w pewnym szpitalu, gdzieś na obrzeżach mojego rodzinnego miasta. Jednak ważniejsze jest to, co stało się stosunkowo niedawno w moim pokoju na poddaszu domu, w którym przyszło mi stacjonować w okresie studiów.
Był kolejny nudny, grudniowy wieczór, jeden z tych, w które człowiek siedzi i marzy, żeby coś się wydarzyło. Cokolwiek. Muszę zaznaczyć, że wyobraźnię mam dosyć bogatą, więc ewentualne uderzenie meteorytu w dom sąsiada też przeszło mi wtedy przez myśl. Pamiętam, że czytałam akurat artykuł o braku fantazji i ograniczeniu umysłowym współczesnej młodzieży ukazanym na przykładzie muzyki rozrywkowej. Nie powiem, żebym się z tym nie zgadzała, przynajmniej do pewnego stopnia. Tak, więc wertowałam strony magazynu leżąc na łóżku, które notabene skrzypiało niemiłosiernie przy każdym najmniejszym ruchu, marząc o katastrofie lub klęsce żywiołowej, która położyłaby kres tej wszechogarniającej nudzie. I wtedy, znad gazety spostrzegłam czyjąś sylwetkę wychodzącą z pokoju.
- Myślałam, że miałaś wracać do domu na weekend. Co tu robisz? – Zapytałam tkwiąc w przekonaniu, że to moja współlokatorka szwęda się po mieszkaniu. Nie doczekawszy się odpowiedzi odłożyłam lekturę i usiadłam na łóżku. – Kaśka? To ty?
Nikt mi jednak nie odpowiedział. Kolejną osobą, która przyszła mi na myśl był chłopak Kaśki, który często do nas wpadał, ale również, kiedy krzyknęłam jego imię odpowiedziała mi cisza. Wstałam więc i wyszłam z pokoju. Wyraźnie słyszałam szum lejącej się wody, więc skierowałam się do kuchni, skąd dochodził.
            - Kim ty, do cholery, jesteś?! – Krzyknęłam na wpół zdenerwowana, a na wpół zdziwiona obecnością obcego faceta w domu. – Jak tu wszedłeś?
Gość jednak nie wydawał się skory do odpowiedzi na moje pytania. Jakby nigdy nic stał sobie w kuchni i nalewał wodę do czajnika.
            - Herbatki? – Zapytał i uśmiechnął się tak przyjaźnie, że na chwilę zapomniałam, że włamał się do mojego domu i moją pierwszą myślą było: „oczywiście, bardzo chętnie się napiję”. Szybko jednak się zreflektowałam. W panice chwyciłam pierwszy przedmiot, który miałam pod ręką. Był to niestety ogórek.
            - Uważaj! – Rzucił mój ‘gość’ – Bo się jeszcze pokaleczysz! – Był chyba bardzo zadowolony ze swojego żartu, bo odrzucił do tyłu głowę i zaśmiał się perliście. – Pijesz zieloną, prawda? Bez cukru o ile dobrze pamiętam.
Tym zaskoczył mnie jeszcze bardziej. Ale też uspokoił nieco w dziwny, zastanawiający sposób. Skoro wie, jaką piję herbatę i używa zwrotu ‘o ile dobrze pamiętam’, to chyba znaczy, że kiedyś już piliśmy razem herbatę. Prawda? Niemniej jednak w dalszym ciągu jego niezmiennie uśmiechnięta twarz nic mi nie mówiła.
            - Nie, nie spotkaliśmy się wcześniej. – Odpowiedział zanim zdążyłam zadać pytanie. Wziął dwa kubki z herbatą i siadł przy stole. – Herbata będzie gotowa za trzy minutki. A tymczasem usiądź, porozmawiajmy.
Nie byłam pewna, co mam robić. Najmądrzejszym pomysłem byłoby chyba zadzwonić na policje, a nie rozmawiać z jakimś psycholem popijając z nim zieloną herbatkę bez cukru.
Nigdy jednak nie byłam konfliktowa, więc, jako że informacja na temat mojej ulubionej herbatki lekko mnie uspokoiła, postanowiłam usiąść i dowiedzieć się o co tu chodzi.

II. Wszyscy ubierają się u Prady

Nasza zielona herbata – bez cukru, oczywiście – była już gotowa. Mój niecodzienny towarzysz podsunął mi kubek gorącego napoju, rozsiadł się wygodniej w fotelu naprzeciwko mnie i patrzył mi prosto w oczy z bezczelnym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Twarzy, która tak naprawdę nie mówiła jednoznacznie ‘jestem mężczyzną’. Ale nie mówiła też ‘jestem kobieta’. Było w niej coś dziwnego, ale jednocześnie pociągającego i tajemniczego, coś, co chciało się odkryć i poznać. I to chyba tylko dzięki niej nie zadzwoniłam jeszcze na policję. Była to również twarz niezmiennie uśmiechnięta. I podczas gdy ja siedziałam skulona na fotelu w drugim kącie pokoju z nietęgą i odrobinę wystraszoną miną, on zarzucił nogi na stół i zaśmiał się znów. Tym razem bez żadnego widocznego powodu.
            - Ładnie tu macie. – Rzucił nagle ni stąd, ni zowąd. – Szkoła plastyczna ci służy. – Tak, więc wie, że chodzę do szkoły plastycznej. Zawsze to coś. Może to jakiś znajomy z roku, o którego istnieniu zapomniałam w jakiś magiczny sposób?
            - Pewnie masz do mnie wiele pytań. Nie krępuj się. – powiedział, jak gdyby był ojcem, którego nie znałam i odnalazłam po latach. Za kogo on się ma?
            - Owszem, mam kilka pytań. – Odparłam, wciąż wtulając się w fotel. – Na początek może będziesz tak łaskaw i wyjaśnisz mi, co do diabła robisz w moim domu, i jak się tu dostałeś? I skąd mnie znasz?
            - Hej, to już trzy pytania! Powoli, mała. – Oczywiste było to, że moja konsternacja przynosi mu satysfakcję. Próbowałam zachowywać się normalnie, ale to naprawdę nie jest łatwe, kiedy jest się w tak niecodziennej sytuacji. Właściwie wszystkim, o czym mogłam wtedy myśleć była ta cholerna herbata. Skąd on wie o mnie takie rzeczy? Niespodziewanie westchnął i wstał. W końcu mogłam mu się przyjrzeć. A, powiem szczerze – było na co patrzeć. I nie chodzi mi o fizyczne aspekty jego wyglądu, ale o to, w co był ubrany. Naprawdę nie wiem, jakim cudem wcześniej tego nie zauważyłam, pewnie byłam w szoku i nie zwracałam uwagi na takie drobiazgi. Mój nowy znajomy-nieznajomy miał na sobie zielony, skórzany płaszcz sięgający kostek nałożony na brązową kamizelkę, pod którą zaś odznaczała się różowa koszula z żabotem. Zbyt krótkie spodnie w kratę jeszcze bardziej wydłużały jego i tak już niezwykle wysoką postać. Na domiar złego z czerwonych, powycieranych glanów wystawały długie skarpetki w kolorowe grochy. Cóż, przynajmniej był oryginalny, a to się ceni w dzisiejszym świecie. Po pierwszym (czy też drugim, jeśli mam być drobiazgowa) szoku wróciłam wzrokiem do jego, w dalszym ciągu uśmiechniętej, twarzy. Stał teraz kilka centymetrów ode mnie, więc aby dojrzeć jego twarz musiałam porządnie zadrzeć głowę do góry.
            - Nie wiesz kim jestem, tak? – Zapytał. Pokręciłam tylko głową, bo nie byłam w stanie mówić w takiej pozycji. – Mam na imię Ernest. Jestem twoim aniołem.

 III. Herbata lekiem na troski

Kiedy już przestałam tarzać się ze śmiechu po podłodze i otarłam łzy, które mimowolnie pociekły na roześmiane policzki, usiadłam znów w fotelu i, wciąż drżąc z rozbawienia schowałam twarz w dłonie. Było mi głupio, że tak zareagowałam na nowinę mojego gościa, ale jednocześnie było mi żal, że ten biedak uważa się za anioła. Pewnie jest schizofrenikiem i włamuje się do domów w poszukiwaniu miłości i akceptacji. Moja ówczesna współlokatorka studiowała psychologię, nasłuchałam się sporo o takich zaburzeniach. Opanowawszy nerwowy śmiech wyprostowałam się w fotelu i powoli wypiłam kolejny łyk herbaty.
            - Aniołem, tak? Czy anioły mają w zwyczaju włamywać się do cudzych mieszkań? – Podjęłam temat, jako że nie widziałam lepszego wyjścia.
            - Owszem, zdarza nam się, jak widać. – Odparł i uśmiechnął się jeszcze szerzej niż dotychczas. – Jednak nie codziennie spotykam się z taką reakcją na wieść o moim pochodzeniu. Co nie znaczy, że mi się nie podobał twój spontaniczny akt rozbawienia. Wręcz przeciwnie – uważam, że był przesympatyczny. – Mówił, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że się z niego nabijam i, co gorsza, jakby myślał, że już go polubiłam. Jednak moje rozbawienie powoli ustępowało miejsca zażenowaniu.
            - Słuchaj, panie anioł…
            - Mów mi Ernest. W końcu jesteśmy rodziną.
            - Słuchaj, Ernest… Że co proszę?! – Rodziną? Przez myśl momentalnie przebiegły mi trzy rozwiązania tego, kolejnego już problemu. Albo fakt naszego pokrewieństwa był kolejną rzeczą, którą ubzdurał sobie ten nieszczęśnik, albo mam amnezję i mój umysł wymazał tego barwnego osobnika z mojego życiorysu, albo też jest to jakiś dzieciak, do którego mój ojciec nigdy nam się nie przyznał. Właściwie to ta trzecia opcja wydawała mi się całkiem prawdopodobna.
            - Hm, może źle to ująłem. Nie jesteśmy rodziną w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. Jesteśmy jednak powiązani ze sobą bardzo mocno, czy tego chcesz, czy nie. – Nie widziałam co mam na to odpowiedzieć, więc pomyślałam, że jeśli będę milczeć to wszystko wyjaśni się samo. O ja naiwna.
            - Sądząc po twoim wyrazie twarzy w dalszym ciągu nie masz pojęcia o czym mówię. – Pokręciłam tylko głową. – Tak też myślałem… To może ja zaparzę więcej herbaty, czeka nas chyba długa noc. – Powiedział, po czym wstał i nalał wody do czajnika.

IV. Słowo od anioła

            Weź herbatę i posłuchaj. Jak już mówiłem, mam na imię Ernest. Nie śmiej się, nie da się przecież wybrać własnego imienia, sama powinnaś coś o tym wiedzieć. Wspomniałem również, że jestem aniołem, lecz zostałem wyśmiany jak jeszcze nigdy wcześniej. Wiem, że nie chciałaś mnie tym urazić, zbyt dobrze cię znam. Właśnie, tym samym przechodzimy do kolejnego punktu mojego monologu.
            Bóg nie jest tak wszechpotężny i wszystko-ogarniający jak wy, ludzie zwykliście myśleć. On ma na głowie cały świat, a to całkiem sporo w gruncie rzeczy. Musi się martwić o wszystko. Każde ludzkie działanie ma jakiś efekt. Każde! Wyobrażasz sobie co by było, gdyby nikt tego nie kontrolował? Chaos, nic więcej. Nie ma czegoś takiego jak przypadek, wszystko jest precyzyjnie zaplanowane i każde wydarzenie odgrywa znaczną rolę w ludzkim  życiu. Można to porównać do tak zwanego efektu motyla, chociaż może to jest zbyt dramatyczne porównanie, ale myślę, że wiesz o czym mówię. Ludzie robią czasami strasznie głupie rzeczy. Pomyśleć, że jesteście istotami rozumnymi…Bóg się o was martwi, ale nie może zajmować się każdym z osobna. Na ziemi żyje prawie siedem miliardów ludzi, masz pojęcie ile par oczu musiałby mieć Bóg? Tak, około siedmiu miliardów, ale nie w tym rzecz. Czemu musisz być taka ironiczna? Chodzi mi o to, że On też potrzebuje czasem odpoczynku. Dlatego od doglądania ludzi jesteśmy my.
            Każdy człowiek na Ziemi ma swojego anioła. Nieważne czy osoba ta jest katolikiem, muzułmaninem, żydem czy ateistą, Boga naprawdę nie obchodzi czy ktoś w niego wierzy, czy nie, On po prostu chce byście byli szczęśliwi. Więc każdy ma swojego anioła, który zazwyczaj siedzi cicho, ale działa tak, żebyście wy nie musieli cierpieć za swoje własne błędy. Znasz ten głos w twojej głowie, który mówi ci, żeby nie robić czegoś głupiego, czego będziesz potem żałowała? Jak takie światełko, które zapala się nad głowami postaci w kreskówkach, kiedy wpadną na genialny pomysł. Ludzie nazywają ten głos rozsądkiem, a to właśnie my. Nawet nie wiesz jaka to ciężka praca, a pensja ledwo na herbatę wystarcza!
            Pytasz czemu więc nie siedzę w twojej głowie i nie szepczę czułych słówek? Mam wakacje. To znaczy tylko teoretycznie, bo jednak wciąż muszę być z tobą i dbać o to, żebyś nie wpakowała się w jakąś kabałę, taki już mój los. Wy przynajmniej macie wolną wolę i możecie się przeciwstawić szefowi, u nie tak łatwo nie ma. Ale nie narzekam, stała praca, cieplutkie mieszkanie zaraz za twoim uchem, żyć nie umierać. Nie musisz się martwić moim pobytem tu, nie zabawię długo, wyrwałem się tylko na dzisiejszą noc. Zresztą i tak widzisz mnie tylko ty, więc jeśli ktoś cię odwiedzi po prostu mnie zignorujesz.
            Myślę, że nieco rozjaśniłem ci tą pokrętną sytuację i nie będziesz się już tak dziwnie zachowywać, bo przyznam, o ile było to zabawne, to również lekko niepokojące.

V. Ciągle tu jestem.

            Kiedy Ernest skończył swoją historię właśnie dopiłam herbatę. Ciężko mi było uwierzyć we wszystko co mówił, ale coś mi podpowiadało, że może nie jest to całkiem niemożliwe.
            - Czemu mam ci uwierzyć? – Zapytałam z braku pomysłu na bardziej inteligentne pytanie.
            - Jako twój anioł mogę ci po prostu powiedzieć, żebyś mi uwierzyła, ale jako że posiadasz wolną wolę nie mogę cię do niczego zmusić.
            - Spróbuj. – Byłam ciekawa, czy coś poczuje, czy rzeczywiście usłyszę „zdrowy rozsądek” gdzieś w głowie. Jeśli tak by się stało, byłabym skłonna mu uwierzyć.
            Ernest mrugnął powoli i w tej samej chwili poczułam delikatny impuls elektryczny przenikający przez mój mózg. Przez myśl przeszło mi zdanie „on jest aniołem, nie bój się”. Z wrażenia upuściłam kubek i resztki herbaty rozlały się na dywan. Nagle uwierzyłam w każde jego słowo, nie czułam się do tego zmuszana, po prostu wiedziałam, że to, co powiedział było prawdą.
            - Jesteś aniołem. – Powiedziałam, a on tylko się uśmiechnął.
            - Owszem, próbuję ci to powiedzieć od kilku godzin. – Oznajmił, po czym wziął ścierkę i starł rozlaną herbatę. – Będzie plama, powinnaś to czymś zalać.
            Czułam się teraz dziwnie spokojna, tak, jakby ta sytuacja była całkowicie normalna. Ot mój osobisty anioł wpadł do mnie na herbatkę i rozmawiamy sobie o starych czasach. Nie martwiłam się tym, że prawdopodobnie mam raka mózgu, który spowodował halucynacje, nic mnie wtedy nie obchodziło.
            Nagle Ernest spoważniał.
            - Niedługo będę musiał wracać, ale muszę ci zadać jeszcze jedno pytanie. – Wsłuchiwałam się w każde jego słowo tak, jakbym słyszała mowę ludzką po raz pierwszy w życiu. – Czy chcesz mnie zapamiętać, czy wolisz wrócić do tego, co znałaś wcześniej?
            - Najpierw przychodzisz do mnie i oznajmiasz, że jesteś aniołem, mówisz, że Bóg istnieje, i że siedzisz w mojej głowie a teraz chcesz, żebym o tym zapomniała? Nie ma mowy!
Teraz znowu uśmiech zagościł na jego twarzy. Wstał z fotela i podszedł do mnie. Uklęknął przede mną i wyszeptał słowa, których nie zapomnę do końca życia.
            - Przeżyj to życie zamiast po prostu czekać aż się skończy, pamiętaj, że masz je tylko jedno. A kiedy już dobiegnie końca, wtedy spotkamy się w innym świecie i oboje będziemy opiekować się tym, co po nas pozostanie. Jesteśmy jednym Basiu. Trzymaj się.
Objął mnie i mocno uścisnął. Kiedy wstał zauważyłam jedną kroplę spływającą mu po policzku. Wyszedł szybko z kuchni i zniknął mi z oczu. Kiedy wybiegłam na korytarz w mieszkaniu nie było już nikogo. Zostałam sama z tysiącem pytań, które chciałabym mu zadać, a na które wiedziałam, że nigdy już nie uzyskam odpowiedzi. Usiadłam dokładnie tam, gdzie stałam i łzy same pociekły mi po policzku, właściwie nie wiem dlaczego. Jednak od razu usłyszałam znajomy głos w głowie mówiący „ciągle tu jestem, lepiej zaparz sobie herbatę i dokończ lekturę, którą ci przerwałem”.