sobota, 24 września 2011

opowiadanie czwarte

Kropka


Klaudia co wieczór siadała przed komputerem z lampką czerwonego wina i starała się pisać. Lubiła pisać. Uciekała w tekst, kiedy wszystko inne wydawało się bez sensu. A kiedy jej mąż dostał opiekę nad dzieckiem, ze względu na problem żony z alkoholem, zaczęła pisać swoją pierwszą powieść. Była to historia pełna cierpienia, smutku i ironii losu, w której życie czwórki głównych bohaterów przeplatały się ze sobą w, momentami tragicznej, telenoweli. Powieść miała już ponad 2400 stron, a końca nie było jeszcze widać. Klaudii jednak nigdy nie chodziło o to, żeby ją skończyć. Chodziło o to, żeby trwała i trwała, a bohaterowie cierpieli razem ze swoją twórczynią i błagali o ostatnią kropkę, o zakończenie ich papierowych cierpień. Pisarka jednak głucha była na ich prośby, które sama tworzyła, wplątując ich w coraz to nowe perypetie, które przyprawiłyby każdego o chorobę psychiczną. Niektórzy mówili, że Klaudia sama jest nie do końca zdrowa na umyśle. Ale czyż wszyscy nie jesteśmy po trosze szaleni?

+++ 

       Ocknęłam się nagle w obcym pomieszczeniu, pełnym zapachowych świec. Na dworze było już ciemno, nie wiedziałam jak długo leżałam na podłodze nim się obudziłam. Nie wiedziałam gdzie jestem, ani kiedy jestem. I przede wszystkim nie wiedziałam dlaczego tam jestem. Wiedziałam jedynie, że boli mnie głowa, jednak po wyczuciu pod palcami wielkiego guza wiedziałam przynajmniej tyle, że się w nią uderzyłam. Sądząc po jego rozmiarach – dość mocno. Rozejrzałam się po pokoju i wszystko trochę się rozjaśniło, kiedy tylko zobaczyłam, kto siedzi w fotelu przed kominkiem.
          - Ernest, mogłam się domyślić, że masz z tym coś wspólnego – do tej pory powinnam się już przyzwyczaić, że kiedy w moim życiu dzieje się coś niewytłumaczalnego, to stoi za tym mój tak zwany anioł stróż. Też mi stróż. – Gdzie tym razem mnie przywlokłeś? Byłam właśnie w trakcie jajecznicy. Przerwałeś moją jajecznicę, nikt nie przerywa mojej jajecznicy. Lepiej dla ciebie, żeby to było coś ciekawego – wstałam i otrzepałam się z niewidzialnego kurzu. Zawsze to robię, nawet jeśli wiem, że nie mam na sobie nawet jednego niechcianego pyłku. Hej, nikt nie jest doskonały! Dopiero wtedy mogłam porządnie się rozejrzeć. Znajdowaliśmy się w jadalni wyjętej żywcem z powieści detektywistycznej. Ciężkie bordowe zasłony, przewiązane złotymi sznurami opadały na gruby, dywan, na którym widniały wielkie pąki róż. Ściany również pokrywała czerwona farba. Wielki dębowy stół był pusty, a dookoła niego stał rząd krzeseł z krwistoczerwonym obiciem. Przy kominku, w którym płonął ogień, na fotelu z wielkim rzeźbionym oparciem, siedział Ernest i kończył właśnie opychać się winogronami.
           - Jajecznicę możesz jeść codziennie – powiedział w końcu z charakterystycznym dla siebie uśmiechem. – Niecodziennie masz okazję pozwiedzać umysł innego człowieka.
                   - Umysł? Znaczy, że co?
            - Znaczy, że jesteśmy w głowie Klaudii Lotarskiej, nauczycielki i pisarki, która wyładowuje swoje frustracje na postaciach z powieści, którą pisze już od lat, i której nie zamierza nigdy skończyć. Rozejrzymy się? – Ernest poderwał się z fotela i ciągle przeżuwając winogrona ruszył pewnie w stronę drzwi. – Zobaczmy, co czyha w zakamarkach tego pokręconego umysłu.
            - Czy każdy umysł wygląda w ten sposób? Jak wielki dom udekorowany niczym scena ze starego filmu? – zapytałam.
            - Absolutnie nie. Twój wgląda jak czekoladowy labirynt z drzwiami zrobionymi z liści herbaty. Strasznie lepki. Ale za to masz wieli basen, to się chwali.
            - Buszowałeś w moim umyśle? Nie za dużo sobie pozwalasz?
            - Na swoją obronę powiem tylko, że nie korzystałem z toalety! Głównie dlatego, że też była z czekolady…

+++

            Szliśmy przez wąski, czerwony korytarz, który nie miał końca. Na jednej ścianie wysiały w równym rzędzie zdjęcia. A właściwie jedno i to samo zdjęcie powtarzające się w nieskończoność. Był to portret kobiety. Od Ernesta dowiedziałam się, ze jest to zdjęcie właścicielki umysłu, po którym właśnie spacerowaliśmy. Równoległą ścianę natomiast pokrywał rząd identycznych drzwi.
            - Dobra, widziałam już dużo, rozmawiałam z królikiem i z innymi ciekawymi postaciami, więc jestem w stanie uwierzyć, że jesteśmy w czyjejś głowie. Tylko w dalszym ciągu nie wiem po co tu jesteśmy.
            - Jestem aniołem – odpowiedział po prostu Ernest.
            - No tak, wiem. Ale co to ma do rzeczy?
            - Co robią anioły?
            - W teorii czy w rzeczywistości? Bo z mojego doświadczenia z tobą mogę powiedzieć, że anioły komplikują życie. Czemu pytasz?
            - Anioły pomagają – powiedział patrząc na mnie z wyrzutem. – Pomożemy tej dziewczynie.
            - Pomożemy? W czym? I czemu my? Dlaczego sam nie możesz tego zrobić?
            - Za dużo pytań! – anioł odwrócił się do mnie nagle i złapał mnie za ramiona. – Zadajesz za dużo pytań, po prostu żyj i ciesz się, że możesz oglądać te niezwykłości – ciągle się uśmiechając puścił mnie i położył dłoń na mojej głowie, poczułam się jak niewdzięczne dziecko. – Jasne, że mogłem przyjść tu sam, ale jesteś moją Basią. Nie dam ci siedzieć w domu całymi dniami i topić smutki w herbacie.
            - Masz rację, przepraszam. Nie codziennie jestem w czyjejś głowie, jestem po prostu ciekawa co tu robimy.
            - Jak już mówiłem, pomagamy.
            - W czym pomagamy?
            - Pomożemy jej dokończyć powieść.

 +++

            - Biegnij Basiu, biegnij! – Ernest trzymał mnie mocno za rękę i oboje uciekaliśmy przed czworgiem człekokształtnych stworów, które goniły nas wzdłuż niekończącego się korytarza. Nagle zatrzymaliśmy się, Ernest otworzył przypadkowe drzwi i schowaliśmy się w jednym w pokoi. W środku panowały całkowite ciemności, nie było tam nawet okna, a włącznik światła nie odpowiadał na nasze usilne starania. Wtedy Ernest zapalił świecę.
            - Skąd to wziąłeś?
            - Z kieszeni. Dobra, podsumujmy co wiemy do tej pory.
            - Cóż, od tej zwariowanej czwórki dowiedzieliśmy się tyle, że każdy ma jakąś przeszłość z każdym, są nieszczęśliwi i nie wiedzą tak naprawdę jak do tego doszło. Włóczą się po tym domu od bardzo dawna i nie potrafią z niego wyjść. I ewidentnie nie przypadliśmy im do gustu. 
            Ernest usiadł na podłodze, jako że okazało się, że pokój był całkiem pusty, wyglądał na niewykończony. Anioł trzymał przed sobą świecę, która oświetlała delikatnie jego twarz sprawiając, że wyglądał poważnie i przy tym tajemniczo.
            - Jesteśmy w jej powieści – powiedział po chwili. – W centrum akcji. To przecież takie logiczne! – Ernest wstał i roześmiał się. „Logiczne” było ostatnim słowem, które przyszłoby mi wtedy do głowy, ale anioł żyje w swoim własnym, pokręconym świecie. – Jesteśmy w umyśle Klaudii, tak? A jej życie od dawna kręci się wokół tej książki. To więc oczywiste, że o niej myśli. Postacie, które nas goniły, to bohaterowie jej historii. A są lekko… niewyraźni, bo nigdy nie dopracowała szczegółów ich wyglądu. Jej umysł natomiast wygląda tak, jak autorka wyobraża sobie scenografie swojej powieści. Cudownie!
            - Tak, cudownie. Jest tylko jeden problem, nie wiem czy zauważyłeś, ale postacie z jej książki próbują nas zabić. Bez powodu. Nie sądzisz, że to trochę dziwne? Spotkaliśmy ich przypadkiem na korytarzu, kulturalnie sobie rozmawialiśmy, a oni nagle się na nas rzucili.
            - Ależ oczywiście, że się na nas rzucili, jesteśmy intruzami w głowie ich twórczyni. Nie przejmuj się, będzie dobrze.
            - Nie możemy stąd po prostu wyjść? Proszę?
            - Nie, nie, najpierw skończymy tę książkę! – Ernest z błyskiem w oczach poderwał się z podłogi, wręczył mi świecę i niespodziewanie stanowczym tonem wydał mi jedno polecenie: Czekaj na nich. Po tych słowach rozpłynął się w powietrzu.

            Tak oto znalazłam się na korytarzu, ze świeczką w ręce i rozkazem nie ruszania się z miejsca. Ernest utrzymywał, że ma niezawodny plan, który nie tylko pozwoli Klaudii skończyć wreszcie powieść, ale też zabierze mnie prosto do domu. Naprawdę miałam nadzieję, że ten plan pójdzie gładko i sprawnie, bo miałam już dość tej zabawy w chowanego z rozmazanymi postaciami, co do zamiarów których miałam pewne wątpliwości. Ernest zostawił mnie samą na środku czerwonego korytarza. Miałam wrażenie, że wszystkie Klaudie z portretów patrzą prosto na mnie, czułam się jak owca wśród stada wilków. Chciałam stamtąd uciec, ale chciałam też wrócić do domu, a wiedziałam, że będąc zależną od Ernesta muszę z nim współpracować, bo nie odpuści, dopóki nie postawi na swoim. Do diabła z takim aniołem. Przeklinając w myślach Ernesta, dostrzegłam ruch w oddali. Korytarzem biegła ku mnie jedna z postaci, przed którymi wcześniej uciekaliśmy. Była to kobieta. Chwilę później, kilka metrów za nią pojawiła się kolejna, a dalej dwóch mężczyzn, biegli za sobą jednostajnym tempem. Pierwsza postać była coraz bliżej, a ja coraz bardziej nie wiedziałam co mam robić, zaczęłam panikować. Kiedy już widziałam ją dobrze i byłam o krok od schowania się w najbliższym pokoju nagle, pomiędzy mną z biegnącą kobietą zmaterializował się Ernest. Pierwsza postać stanęła w miejscu jakby czekając na resztę. Po chwili wszyscy stali już obok siebie w milczeniu, a rozmazane oczy wlepiali w anioła, kiedy ten się odezwał.
            - Wiem, że macie już tego dosyć. Wasza twórczyni chciała przelać na was swój ból, dlatego nie potraficie czuć nic innego poza goryczą. Wasze papierowe serca przepełnia smutek, bo Ona nie nauczyła was żadnych innych emocji. Nie macie nawet twarzy – powiedział to jednym tchem. Jakby była to formułka, której nauczył się na pamięć, jak wierszyk na szkolną akademię, który trzeba wykuć, czym prędzej powiedzieć i mieć go z głowy. – Ale już wystarczy. Dość się już nacierpieliście w jej imię. Czas postawić kropkę – Ernest skończył swoją przemowę i przez chwilę, która wydawała się trwać godzinę, wszyscy staliśmy bez ruchu, w ciszy. Wtedy Ernest odwrócił się do mnie.
- Czas do domu, Basiu. Biegnij – powiedział i popchnął mnie. Moje stopy same mnie niosły, nie miałam nad nimi kontroli. Odwróciłam się i zobaczyłam, że wszyscy biegniemy w tym samym kierunku, wzdłuż korytarza. Portrety na ścianie rozpływały się, jakby polane kwasem, drzwi pękały. Nagle na końcu korytarza dostrzegłam bramę. Jej wrota otworzyły się powoli i wszyscy wybiegliśmy z tego niekończącego się korytarza.
Następne, co pamiętam, to moje mieszkanie i zapach świeżo zaparzonej zielonej herbaty. Bez cukru oczywiście.
- Co to było? – zapytałam, kiedy już ochłonęłam po całej tej szopce.
- To, moja droga Basiu, było szczęśliwe zakończenie – Ernest uśmiechnął się szeroko i pstryknął palcami. – Klaudia postawiła ostatnia kropkę w swojej powieści.

+++

            Tej nocy Klaudia miała dziwny sen. Śnił jej się niekończący się korytarz, którym biegła. Była szczęśliwa. Z przeciwka biegła jej córeczka, uśmiechała się. Był z nią jej tata, trzymał ją za rękę. Promieniowała z nich radość i szczere oddanie. Klaudia obudziła się i stawiając ostatnia kropkę w swojej starej powieści, zaczęła pisać nową.