piątek, 1 lipca 2011

opowiadanie pierwsze

 I. Bez cukru, prawda?

Tak naprawdę, to ciężko powiedzieć, kiedy to wszystko się zaczęło. Najbardziej prawdopodobną opcją jest dzień moich narodzin, ale może nie cofajmy się aż tak daleko. Nie żebym była aż tak stara, po prostu opisywanie wszystkiego zajęłoby mi zdecydowanie za dużo czasu i papieru. No i wiele drzew musiałoby zginąć, tylko po to, żebym mogła się wygadać, a nie o to tu chodzi. Tak, więc kompletnie zboczyłam z tematu i nie wiem, o czym to ja…. A tak. Jak już wspomniałam moja, czy raczej powinnam napisać - nasza historia zaczęła się ładnych kilka lat temu, kiedy to moja mama wypchnęła mnie na ten świat ściskając rękę ojca tak mocno, że aż ten zemdlał z niedotlenienia. Przynajmniej tak brzmi oficjalna wersja tego zdarzenia, którą mi przekazano kilka lat później… Potem wszystko przebiegło już zgodnie z planem: szczęśliwa rodzinka wróciła do domu z nowym dzieckiem, które niefortunnie nazwano Barbara. Cóż więcej mogę rzec? Dzięki bogom za zdrobnienia imion, ‘Basię’ jeszcze da się przeżyć. Są jednak imiona, które nieważne jak by się zdrabniało, i tak za każdym razem brzmią tak samo komicznie. Ale o tym za chwilę.
Według chrześcijan, każdy człowiek ma swojego anioła stróża, który dba o to, aby nie popełniać głupstw i żyć godnie, pomaga przezwyciężać przeciwności losu i w ogóle ułatwia ludziom życie. Jednak ‘anioł stróż’ jest pojęciem całkowicie abstrakcyjnym, prawda? Oczywiście. Jeśli myślimy o nim jako o niewidzialnym duchu, który siedzi sobie gdzieś między chmurkami i pociąga za odpowiednie sznurki tak, by jego podopieczny był zawsze szczęśliwy i bezpieczny. Czasem dopatrujemy się tego ‘ducha’ w przyjaciołach, ludziach, na których zawsze możemy liczyć, czy w najbliższej rodzinie. Jednak zawsze jest to pojęcie czysto teoretyczne.
Jak wspomniałam na samym początku tej opowieści wszystko zaczęło się, prawdopodobnie, około dwadzieścia lat temu w pewnym szpitalu, gdzieś na obrzeżach mojego rodzinnego miasta. Jednak ważniejsze jest to, co stało się stosunkowo niedawno w moim pokoju na poddaszu domu, w którym przyszło mi stacjonować w okresie studiów.
Był kolejny nudny, grudniowy wieczór, jeden z tych, w które człowiek siedzi i marzy, żeby coś się wydarzyło. Cokolwiek. Muszę zaznaczyć, że wyobraźnię mam dosyć bogatą, więc ewentualne uderzenie meteorytu w dom sąsiada też przeszło mi wtedy przez myśl. Pamiętam, że czytałam akurat artykuł o braku fantazji i ograniczeniu umysłowym współczesnej młodzieży ukazanym na przykładzie muzyki rozrywkowej. Nie powiem, żebym się z tym nie zgadzała, przynajmniej do pewnego stopnia. Tak, więc wertowałam strony magazynu leżąc na łóżku, które notabene skrzypiało niemiłosiernie przy każdym najmniejszym ruchu, marząc o katastrofie lub klęsce żywiołowej, która położyłaby kres tej wszechogarniającej nudzie. I wtedy, znad gazety spostrzegłam czyjąś sylwetkę wychodzącą z pokoju.
- Myślałam, że miałaś wracać do domu na weekend. Co tu robisz? – Zapytałam tkwiąc w przekonaniu, że to moja współlokatorka szwęda się po mieszkaniu. Nie doczekawszy się odpowiedzi odłożyłam lekturę i usiadłam na łóżku. – Kaśka? To ty?
Nikt mi jednak nie odpowiedział. Kolejną osobą, która przyszła mi na myśl był chłopak Kaśki, który często do nas wpadał, ale również, kiedy krzyknęłam jego imię odpowiedziała mi cisza. Wstałam więc i wyszłam z pokoju. Wyraźnie słyszałam szum lejącej się wody, więc skierowałam się do kuchni, skąd dochodził.
            - Kim ty, do cholery, jesteś?! – Krzyknęłam na wpół zdenerwowana, a na wpół zdziwiona obecnością obcego faceta w domu. – Jak tu wszedłeś?
Gość jednak nie wydawał się skory do odpowiedzi na moje pytania. Jakby nigdy nic stał sobie w kuchni i nalewał wodę do czajnika.
            - Herbatki? – Zapytał i uśmiechnął się tak przyjaźnie, że na chwilę zapomniałam, że włamał się do mojego domu i moją pierwszą myślą było: „oczywiście, bardzo chętnie się napiję”. Szybko jednak się zreflektowałam. W panice chwyciłam pierwszy przedmiot, który miałam pod ręką. Był to niestety ogórek.
            - Uważaj! – Rzucił mój ‘gość’ – Bo się jeszcze pokaleczysz! – Był chyba bardzo zadowolony ze swojego żartu, bo odrzucił do tyłu głowę i zaśmiał się perliście. – Pijesz zieloną, prawda? Bez cukru o ile dobrze pamiętam.
Tym zaskoczył mnie jeszcze bardziej. Ale też uspokoił nieco w dziwny, zastanawiający sposób. Skoro wie, jaką piję herbatę i używa zwrotu ‘o ile dobrze pamiętam’, to chyba znaczy, że kiedyś już piliśmy razem herbatę. Prawda? Niemniej jednak w dalszym ciągu jego niezmiennie uśmiechnięta twarz nic mi nie mówiła.
            - Nie, nie spotkaliśmy się wcześniej. – Odpowiedział zanim zdążyłam zadać pytanie. Wziął dwa kubki z herbatą i siadł przy stole. – Herbata będzie gotowa za trzy minutki. A tymczasem usiądź, porozmawiajmy.
Nie byłam pewna, co mam robić. Najmądrzejszym pomysłem byłoby chyba zadzwonić na policje, a nie rozmawiać z jakimś psycholem popijając z nim zieloną herbatkę bez cukru.
Nigdy jednak nie byłam konfliktowa, więc, jako że informacja na temat mojej ulubionej herbatki lekko mnie uspokoiła, postanowiłam usiąść i dowiedzieć się o co tu chodzi.

II. Wszyscy ubierają się u Prady

Nasza zielona herbata – bez cukru, oczywiście – była już gotowa. Mój niecodzienny towarzysz podsunął mi kubek gorącego napoju, rozsiadł się wygodniej w fotelu naprzeciwko mnie i patrzył mi prosto w oczy z bezczelnym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Twarzy, która tak naprawdę nie mówiła jednoznacznie ‘jestem mężczyzną’. Ale nie mówiła też ‘jestem kobieta’. Było w niej coś dziwnego, ale jednocześnie pociągającego i tajemniczego, coś, co chciało się odkryć i poznać. I to chyba tylko dzięki niej nie zadzwoniłam jeszcze na policję. Była to również twarz niezmiennie uśmiechnięta. I podczas gdy ja siedziałam skulona na fotelu w drugim kącie pokoju z nietęgą i odrobinę wystraszoną miną, on zarzucił nogi na stół i zaśmiał się znów. Tym razem bez żadnego widocznego powodu.
            - Ładnie tu macie. – Rzucił nagle ni stąd, ni zowąd. – Szkoła plastyczna ci służy. – Tak, więc wie, że chodzę do szkoły plastycznej. Zawsze to coś. Może to jakiś znajomy z roku, o którego istnieniu zapomniałam w jakiś magiczny sposób?
            - Pewnie masz do mnie wiele pytań. Nie krępuj się. – powiedział, jak gdyby był ojcem, którego nie znałam i odnalazłam po latach. Za kogo on się ma?
            - Owszem, mam kilka pytań. – Odparłam, wciąż wtulając się w fotel. – Na początek może będziesz tak łaskaw i wyjaśnisz mi, co do diabła robisz w moim domu, i jak się tu dostałeś? I skąd mnie znasz?
            - Hej, to już trzy pytania! Powoli, mała. – Oczywiste było to, że moja konsternacja przynosi mu satysfakcję. Próbowałam zachowywać się normalnie, ale to naprawdę nie jest łatwe, kiedy jest się w tak niecodziennej sytuacji. Właściwie wszystkim, o czym mogłam wtedy myśleć była ta cholerna herbata. Skąd on wie o mnie takie rzeczy? Niespodziewanie westchnął i wstał. W końcu mogłam mu się przyjrzeć. A, powiem szczerze – było na co patrzeć. I nie chodzi mi o fizyczne aspekty jego wyglądu, ale o to, w co był ubrany. Naprawdę nie wiem, jakim cudem wcześniej tego nie zauważyłam, pewnie byłam w szoku i nie zwracałam uwagi na takie drobiazgi. Mój nowy znajomy-nieznajomy miał na sobie zielony, skórzany płaszcz sięgający kostek nałożony na brązową kamizelkę, pod którą zaś odznaczała się różowa koszula z żabotem. Zbyt krótkie spodnie w kratę jeszcze bardziej wydłużały jego i tak już niezwykle wysoką postać. Na domiar złego z czerwonych, powycieranych glanów wystawały długie skarpetki w kolorowe grochy. Cóż, przynajmniej był oryginalny, a to się ceni w dzisiejszym świecie. Po pierwszym (czy też drugim, jeśli mam być drobiazgowa) szoku wróciłam wzrokiem do jego, w dalszym ciągu uśmiechniętej, twarzy. Stał teraz kilka centymetrów ode mnie, więc aby dojrzeć jego twarz musiałam porządnie zadrzeć głowę do góry.
            - Nie wiesz kim jestem, tak? – Zapytał. Pokręciłam tylko głową, bo nie byłam w stanie mówić w takiej pozycji. – Mam na imię Ernest. Jestem twoim aniołem.

 III. Herbata lekiem na troski

Kiedy już przestałam tarzać się ze śmiechu po podłodze i otarłam łzy, które mimowolnie pociekły na roześmiane policzki, usiadłam znów w fotelu i, wciąż drżąc z rozbawienia schowałam twarz w dłonie. Było mi głupio, że tak zareagowałam na nowinę mojego gościa, ale jednocześnie było mi żal, że ten biedak uważa się za anioła. Pewnie jest schizofrenikiem i włamuje się do domów w poszukiwaniu miłości i akceptacji. Moja ówczesna współlokatorka studiowała psychologię, nasłuchałam się sporo o takich zaburzeniach. Opanowawszy nerwowy śmiech wyprostowałam się w fotelu i powoli wypiłam kolejny łyk herbaty.
            - Aniołem, tak? Czy anioły mają w zwyczaju włamywać się do cudzych mieszkań? – Podjęłam temat, jako że nie widziałam lepszego wyjścia.
            - Owszem, zdarza nam się, jak widać. – Odparł i uśmiechnął się jeszcze szerzej niż dotychczas. – Jednak nie codziennie spotykam się z taką reakcją na wieść o moim pochodzeniu. Co nie znaczy, że mi się nie podobał twój spontaniczny akt rozbawienia. Wręcz przeciwnie – uważam, że był przesympatyczny. – Mówił, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że się z niego nabijam i, co gorsza, jakby myślał, że już go polubiłam. Jednak moje rozbawienie powoli ustępowało miejsca zażenowaniu.
            - Słuchaj, panie anioł…
            - Mów mi Ernest. W końcu jesteśmy rodziną.
            - Słuchaj, Ernest… Że co proszę?! – Rodziną? Przez myśl momentalnie przebiegły mi trzy rozwiązania tego, kolejnego już problemu. Albo fakt naszego pokrewieństwa był kolejną rzeczą, którą ubzdurał sobie ten nieszczęśnik, albo mam amnezję i mój umysł wymazał tego barwnego osobnika z mojego życiorysu, albo też jest to jakiś dzieciak, do którego mój ojciec nigdy nam się nie przyznał. Właściwie to ta trzecia opcja wydawała mi się całkiem prawdopodobna.
            - Hm, może źle to ująłem. Nie jesteśmy rodziną w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. Jesteśmy jednak powiązani ze sobą bardzo mocno, czy tego chcesz, czy nie. – Nie widziałam co mam na to odpowiedzieć, więc pomyślałam, że jeśli będę milczeć to wszystko wyjaśni się samo. O ja naiwna.
            - Sądząc po twoim wyrazie twarzy w dalszym ciągu nie masz pojęcia o czym mówię. – Pokręciłam tylko głową. – Tak też myślałem… To może ja zaparzę więcej herbaty, czeka nas chyba długa noc. – Powiedział, po czym wstał i nalał wody do czajnika.

IV. Słowo od anioła

            Weź herbatę i posłuchaj. Jak już mówiłem, mam na imię Ernest. Nie śmiej się, nie da się przecież wybrać własnego imienia, sama powinnaś coś o tym wiedzieć. Wspomniałem również, że jestem aniołem, lecz zostałem wyśmiany jak jeszcze nigdy wcześniej. Wiem, że nie chciałaś mnie tym urazić, zbyt dobrze cię znam. Właśnie, tym samym przechodzimy do kolejnego punktu mojego monologu.
            Bóg nie jest tak wszechpotężny i wszystko-ogarniający jak wy, ludzie zwykliście myśleć. On ma na głowie cały świat, a to całkiem sporo w gruncie rzeczy. Musi się martwić o wszystko. Każde ludzkie działanie ma jakiś efekt. Każde! Wyobrażasz sobie co by było, gdyby nikt tego nie kontrolował? Chaos, nic więcej. Nie ma czegoś takiego jak przypadek, wszystko jest precyzyjnie zaplanowane i każde wydarzenie odgrywa znaczną rolę w ludzkim  życiu. Można to porównać do tak zwanego efektu motyla, chociaż może to jest zbyt dramatyczne porównanie, ale myślę, że wiesz o czym mówię. Ludzie robią czasami strasznie głupie rzeczy. Pomyśleć, że jesteście istotami rozumnymi…Bóg się o was martwi, ale nie może zajmować się każdym z osobna. Na ziemi żyje prawie siedem miliardów ludzi, masz pojęcie ile par oczu musiałby mieć Bóg? Tak, około siedmiu miliardów, ale nie w tym rzecz. Czemu musisz być taka ironiczna? Chodzi mi o to, że On też potrzebuje czasem odpoczynku. Dlatego od doglądania ludzi jesteśmy my.
            Każdy człowiek na Ziemi ma swojego anioła. Nieważne czy osoba ta jest katolikiem, muzułmaninem, żydem czy ateistą, Boga naprawdę nie obchodzi czy ktoś w niego wierzy, czy nie, On po prostu chce byście byli szczęśliwi. Więc każdy ma swojego anioła, który zazwyczaj siedzi cicho, ale działa tak, żebyście wy nie musieli cierpieć za swoje własne błędy. Znasz ten głos w twojej głowie, który mówi ci, żeby nie robić czegoś głupiego, czego będziesz potem żałowała? Jak takie światełko, które zapala się nad głowami postaci w kreskówkach, kiedy wpadną na genialny pomysł. Ludzie nazywają ten głos rozsądkiem, a to właśnie my. Nawet nie wiesz jaka to ciężka praca, a pensja ledwo na herbatę wystarcza!
            Pytasz czemu więc nie siedzę w twojej głowie i nie szepczę czułych słówek? Mam wakacje. To znaczy tylko teoretycznie, bo jednak wciąż muszę być z tobą i dbać o to, żebyś nie wpakowała się w jakąś kabałę, taki już mój los. Wy przynajmniej macie wolną wolę i możecie się przeciwstawić szefowi, u nie tak łatwo nie ma. Ale nie narzekam, stała praca, cieplutkie mieszkanie zaraz za twoim uchem, żyć nie umierać. Nie musisz się martwić moim pobytem tu, nie zabawię długo, wyrwałem się tylko na dzisiejszą noc. Zresztą i tak widzisz mnie tylko ty, więc jeśli ktoś cię odwiedzi po prostu mnie zignorujesz.
            Myślę, że nieco rozjaśniłem ci tą pokrętną sytuację i nie będziesz się już tak dziwnie zachowywać, bo przyznam, o ile było to zabawne, to również lekko niepokojące.

V. Ciągle tu jestem.

            Kiedy Ernest skończył swoją historię właśnie dopiłam herbatę. Ciężko mi było uwierzyć we wszystko co mówił, ale coś mi podpowiadało, że może nie jest to całkiem niemożliwe.
            - Czemu mam ci uwierzyć? – Zapytałam z braku pomysłu na bardziej inteligentne pytanie.
            - Jako twój anioł mogę ci po prostu powiedzieć, żebyś mi uwierzyła, ale jako że posiadasz wolną wolę nie mogę cię do niczego zmusić.
            - Spróbuj. – Byłam ciekawa, czy coś poczuje, czy rzeczywiście usłyszę „zdrowy rozsądek” gdzieś w głowie. Jeśli tak by się stało, byłabym skłonna mu uwierzyć.
            Ernest mrugnął powoli i w tej samej chwili poczułam delikatny impuls elektryczny przenikający przez mój mózg. Przez myśl przeszło mi zdanie „on jest aniołem, nie bój się”. Z wrażenia upuściłam kubek i resztki herbaty rozlały się na dywan. Nagle uwierzyłam w każde jego słowo, nie czułam się do tego zmuszana, po prostu wiedziałam, że to, co powiedział było prawdą.
            - Jesteś aniołem. – Powiedziałam, a on tylko się uśmiechnął.
            - Owszem, próbuję ci to powiedzieć od kilku godzin. – Oznajmił, po czym wziął ścierkę i starł rozlaną herbatę. – Będzie plama, powinnaś to czymś zalać.
            Czułam się teraz dziwnie spokojna, tak, jakby ta sytuacja była całkowicie normalna. Ot mój osobisty anioł wpadł do mnie na herbatkę i rozmawiamy sobie o starych czasach. Nie martwiłam się tym, że prawdopodobnie mam raka mózgu, który spowodował halucynacje, nic mnie wtedy nie obchodziło.
            Nagle Ernest spoważniał.
            - Niedługo będę musiał wracać, ale muszę ci zadać jeszcze jedno pytanie. – Wsłuchiwałam się w każde jego słowo tak, jakbym słyszała mowę ludzką po raz pierwszy w życiu. – Czy chcesz mnie zapamiętać, czy wolisz wrócić do tego, co znałaś wcześniej?
            - Najpierw przychodzisz do mnie i oznajmiasz, że jesteś aniołem, mówisz, że Bóg istnieje, i że siedzisz w mojej głowie a teraz chcesz, żebym o tym zapomniała? Nie ma mowy!
Teraz znowu uśmiech zagościł na jego twarzy. Wstał z fotela i podszedł do mnie. Uklęknął przede mną i wyszeptał słowa, których nie zapomnę do końca życia.
            - Przeżyj to życie zamiast po prostu czekać aż się skończy, pamiętaj, że masz je tylko jedno. A kiedy już dobiegnie końca, wtedy spotkamy się w innym świecie i oboje będziemy opiekować się tym, co po nas pozostanie. Jesteśmy jednym Basiu. Trzymaj się.
Objął mnie i mocno uścisnął. Kiedy wstał zauważyłam jedną kroplę spływającą mu po policzku. Wyszedł szybko z kuchni i zniknął mi z oczu. Kiedy wybiegłam na korytarz w mieszkaniu nie było już nikogo. Zostałam sama z tysiącem pytań, które chciałabym mu zadać, a na które wiedziałam, że nigdy już nie uzyskam odpowiedzi. Usiadłam dokładnie tam, gdzie stałam i łzy same pociekły mi po policzku, właściwie nie wiem dlaczego. Jednak od razu usłyszałam znajomy głos w głowie mówiący „ciągle tu jestem, lepiej zaparz sobie herbatę i dokończ lekturę, którą ci przerwałem”.

1 komentarz:

  1. Dobre. Jakkolwiek gustuję raczej w opowiadaniach hałaśliwych szczekiem mieczy i śmierdzących ozonem, o tyle to jest naprawdę fajne językowo i warsztatowo.

    OdpowiedzUsuń